Forma zatrudnienia lekarza a odpowiedzialność cywilna za skutki błędu medycznego

Na kanwie aktualnej sytuacji w służbie zdrowia, w tym strajku lekarzy rezydentów, warto w kilku słowach poruszyć zagadnienie odpowiedzialności cywilnej lekarza za skutki popełnionego błędu medycznego. Okazuje się bowiem, że kwestia ta jest kolejnym problemem dotykającym zwłaszcza młodych lekarzy, zatrudnianych w szpitalach na tzw. kontraktach (umowach cywilnoprawnych).

Ale od początku. Lekarz w szpitalu funkcjonować może albo w ramach stosunku pracy, albo w ramach kontraktu. Jeśli udzielając świadczeń zdrowotnych w szpitalu lekarz popełni błąd, odpowiedzialność cywilną za skutki tego błędu wobec pacjenta (względnie jego rodziny, jeśli błąd skutkował zgonem), poniesie szpital jako podmiot leczniczy – forma zatrudnienia lekarza nie ma w tym zakresie znaczenia dla istnienia odpowiedzialności cywilnej szpitala. Forma zatrudnienia lekarza ma natomiast znaczenie dla możliwości dochodzenia przez szpital (względnie jego ubezpieczyciela z polisy OC) ewentualnego regresu (tj. zwrotu wypłaconego pacjentowi lub jego rodzinie odszkodowania) od lekarza, który błąd popełnił. Jeżeli bowiem lekarz zatrudniony był na umowę o pracę, możliwości dochodzenia regresu są poważnie ograniczone przepisami prawa pracy – pracownik może odpowiadać wobec pracodawcy jedynie do wysokości trzykrotności miesięcznego wynagrodzenia, a nieograniczoną odpowiedzialność poniesie tylko gdy szkoda powstała z jego winy umyślnej. Inaczej jest natomiast w przypadku lekarza działającego w szpitalu na kontrakcie – przepisy prawa pracy nie znajdą wtedy zastosowania co oznacza, że lekarz poniesie pełną odpowiedzialność regresową wobec szpitala lub jego ubezpieczyciela i to nawet wówczas, gdy skutkujący szkodą błąd w leczeniu popełniony został przez niego nieumyślnie. To z kolei powoduje, że lekarz taki dla własnego bezpieczeństwa (w celu uniknięcia przyszłej odpowiedzialności cywilnej) wykupić powinien nie tylko obowiązkową, ale najlepiej także dobrowolną (tzw. nadwyżkową) polisę ubezpieczenia OC – ceny tych polis niejednego młodego lekarza przyprawić mogą o zawrót głowy.

Reasumując zatem, młodzi lekarze, ciągle zdobywający praktyczną wiedzę i doświadczenie, a zatem bardziej narażeni na popełnienie błędu w leczeniu, ponieważ są słabo opłacani w ramach etatów (umów o pracę), muszą podejmować dodatkowe zatrudnienie na kontraktach. To z kolei powoduje, że są przemęczeni, pracują często po kilkadziesiąt godzin non stop, co zwiększa ryzyko popełnienia błędów w leczeniu. Ponieważ zatrudnieni są na kontraktach, nie przysługuje im ochrona wynikająca z przepisów prawa pracy i w konsekwencji ponoszą pełną odpowiedzialność cywilną za skutki swoich błędów. To zmusza ich do wykupywania drogich polis ubezpieczenia OC, co z kolei powoduje że muszą jeszcze więcej pracować, by na opłacenie tych polis zarobić. Jeżeli natomiast popełnią błąd, zatrudniający ich szpital lub jego ubezpieczyciel całą winą za jego popełnienie obarczy właśnie ich, po to tylko, by móc od nich dochodzić regresu wypłaconego odszkodowania.

 

Czy polisa obowiązkowego ubezpieczenia OC pojazdu chroni odpowiedzialność jego pasażera?

W mojej dotychczasowej praktyce zawodowej kilkakrotnie musiałem odpowiadać na tego rodzaju pytanie. Pojawia się ono na tle np. takich stanów faktycznych:

  • pasażer, wysiadając z pojazdu, uderzył drzwiami w zaparkowany obok pojazd i uszkodził go,
  • pasażer, nagle otwierając drzwi pojazdu, spowodował upadek przejeżdżającego obok rowerzysty,
  • pasażer pod wpływem silnych emocji wyrzucił z jadącego pojazdu przedmiot, który trafił w głowę pieszego.

Zakres podmiotowy obowiązkowego ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych reguluje art. 34 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, UFG i PBUK, zgodnie z którym z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych przysługuje odszkodowanie, jeżeli posiadacz lub kierujący pojazdem mechanicznym są obowiązani do odszkodowania za wyrządzoną w związku z ruchem tego pojazdu szkodę, będącą następstwem śmierci, uszkodzenia ciała, rozstroju zdrowia bądź też utraty, zniszczenia lub uszkodzenia mienia. Oznacza to, że ubezpieczyciel wypłaci odszkodowanie z polisy OC pojazdu tylko wówczas, gdy osobą odpowiedzialną za szkodę jest kierujący pojazdem lub jego posiadacz samoistny lub zależny (najczęściej właściciel, najemca, leasingobiorca), ale już nie inna osoba.

Jeżeli więc szkodę wyrządzi pasażer pojazdu, nie będący jednocześnie jego posiadaczem, obowiązanym do wypłaty odszkodowania będzie on sam – w tym zakresie ubezpieczyciel z OC pojazdu odmówi odszkodowania (pomocna pasażerowi może się natomiast okazać polisa ubezpieczenia OC w życiu prywatnym). Warto abyśmy o tym pamiętali za każdym razem, kiedy podróżujemy cudzym pojazdem w charakterze pasażera.

Jadąc z nietrzeźwym kierowcą, pasażer przyczynia się do szkody

Nawiązując do wcześniejszego wpisu dot. regresu ubezpieczeniowego w razie spowodowania wypadku w stanie nietrzeźwości lub po użyciu alkoholu, dziś kilka słów o przykrych prawnych konsekwencjach, jakie w razie wypadku spowodowanego przez kierowcę na tzw. „podwójnym gazie” dotknąć mogą jego pasażerów. Otóż zgodnie z ugruntowanym orzecznictwem sądów, w tym Sądu Najwyższego, w razie wypadku spowodowanego przez nietrzeźwego kierowcę, podróżujący z tym kierowcą pasażer przyczynia się do szkody, jaką w tym wypadku dozna. Oznacza to, że przysługujące pasażerowi z polisy OC sprawcy wypadku odszkodowanie zostanie zmniejszone, i to najczęściej aż o 50%. Warunkiem jest oczywiście, by pasażerowi można było przypisać winę w przyczynieniu się do szkody – innymi słowy ubezpieczyciel oc sprawcy musi udowodnić, że pasażer wiedział o tym, że kierujący przed jazdą spożywał alkohol (bo np. pili go wspólnie albo stan kierowcy ewidentnie na spożycie wskazywał). Przyczynienie do szkody nie grozi nam zatem, jeśli doznamy obrażeń np. jako pasażerowie tramwaju prowadzonego przez nietrzeźwego motorniczego (no chyba, że ten swą nietrzeźwość będzie manifestował…). Drugim warunkiem zastosowania przyczynienia jest oczywiście wina kierującego pojazdem, którym podróżujemy – jeśli do wypadku dojdzie z winy innego uczestnika ruchu, otrzymamy pełne odszkodowanie, nawet jeśli my jechaliśmy z pijanym.

Czy to jest sprawiedliwe? Na pierwszy rzut oka tak. Przyczynienie pełni w tym przypadku funkcję odstraszającą i wychowawczą – ustawodawca i sądy mówią nam: nie jeździj z nietrzeźwym, bo w razie wypadku spowodowanego przez niego nie odzyskasz pełnego odszkodowania za szkodę, którą poniesiesz. W kraju, w którym wg policyjnych statystyk dziesiątki tysięcy osób rocznie tracą prawo jazdy za prowadzenie auta w stanie nietrzeźwości (tzn. tyle osób udaje się złapać, zakładam że kilkukrotnie więcej, tj. kilkuset tysięcy kierujących po spożyciu, złapać się nie udaje), każdy sposób walki z pijanymi kierującymi wydaje się dobry. Na marginesie pojawia się jednak pytanie, czy prewencji generalnej służyć winny instytucje prawa cywilnego…

Z drugiej strony jednak trzeba zadać sobie pytanie, czyja wina jest większa: pasażera, który ryzykuje jazdę z nietrzeźwym, czy nietrzeźwego kierowcy, ryzykującego zdrowie i życie nie tylko swoje, ale także innych (podstawową przesłanką przyczynienia, zgodnie z art. 362 k.c., jest stopień winy poszkodowanego w relacji do winy sprawcy szkody)? Warto też zestawić przyczynienie z instytucją regresu ubezpieczeniowego. Jak pisałem wcześniej, jeśli wypadek spowoduje osoba w stanie po użyciu alkoholu albo w stanie nietrzeźwości, odszkodowanie poszkodowanym wypłaci ubezpieczyciel OC pojazdu (a jeśli pojazd nie miał OC, Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny), ale następnie ma on regres do sprawcy wypadku. Ostatecznym płatnikiem odszkodowania jest zatem sam nietrzeźwy kierujący, który wypadek spowodował. Ponieważ jednak kierujący sprawca wypadku był nietrzeźwy, przysługujące jego poszkodowanemu pasażerowi odszkodowanie zostaje umniejszone o % przyczynienia się. Pijany kierowca ma zatem zapłacić pasażerowi mniejsze odszkodowanie właśnie dlatego, że sam był pijany…

Nie umniejszając zatem winy pasażera, świadomie decydującego się na jazdę z nietrzeźwym, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nietrzeźwy kierujący naprawdę zasługuje na to, by zmniejszać mu wysokość odszkodowania, jakie ma do zapłacenia pasażerowi, którego przewoził? Nie sądzę…

A może chodzi tu o ochronę interesu ubezpieczycieli, aby ci mniej musieli płacić za wypadki spowodowane przez nietrzeźwych? Czy interes ubezpieczycieli powinien mieć w tym momencie pierwszeństwo przed dobrem poszkodowanych? Przecież jak już pisałem, ubezpieczyciel wówczas ma do sprawcy wypadku regres (ubezpieczyciel jest płatnikiem pośrednim, ostatecznym płatnikiem odszkodowania jest sprawca), czyli i tak jest w sytuacji lepszej, niż gdy wypadek spowoduje kierowca trzeźwy i regresu do sprawcy w ogóle brak, a ostatecznym płatnikiem odszkodowania pozostaje sam ubezpieczyciel, który ciężaru wypłaconego odszkodowania na nikogo już nie przerzuci.

Ustalenie, że popełniono przestępstwo, może nastąpić w postępowaniu cywilnym

W sprawach o odszkodowanie za skutki wypadku istotne znaczenie może mieć, czy szkoda powstała na skutek popełnienia przestępstwa. Zgodnie z obowiązującymi od roku 2007 przepisami k.c. (art. 442[1] k.c.), jeżeli szkoda wynikła ze zbrodni lub występku, przedawnienie roszczeń o jej naprawienie, zamiast standardowych 3 lat, następuje dopiero po 20 latach. Jeśli zatem poszkodowany żąda odszkodowania za zdarzenie, które nastąpiło wcześniej niż przed 3 laty, a druga strona podniesie zarzut przedawnienia, szanse na wygraną w procesie zależały będą od wykazania, że szkoda wynika z przestępstwa, popełnionego nie dawniej niż przed 20 laty.

Najczęściej z ustaleniem, czy szkoda jest następstwem przestępstwa nie ma większych trudności, bo następuje ono w toku prowadzonego równolegle (albo wcześniej), postępowania karnego. Zdarza się jednak, że do ustalenia, że popełniono przestępstwo, w postępowaniu karnym nie dochodzi (z różnych przyczyn). Powstaje wówczas problem, czy sąd cywilny w ogóle może samodzielnie stwierdzić, że szkoda wynika z przestępstwa, choć brak ku temu tzw. prejudykatu wydanego w sprawie karnej. Orzecznictwo Sądu Najwyższego jest tutaj konsekwentne, z korzyścią dla poszkodowanych. Sąd Najwyższy niejednokrotnie wskazywał, że o ile w przypadku gdy zapadł karny wyrok skazujący, to sąd cywilny jest ustaleniem przestępstwa związany (art. 11 kpc), to brak takiego wyroku nie może być dla sądu cywilnego przeszkodą, by takiego ustalenia samodzielnie dokonać. Inicjatywę dowodową w tym kierunku wykazać winna oczywiście strona powodowa, bo to ona wywodzi skutki prawne z faktu, że termin przedawnienia roszczeń wynosi nie 3 lata a aż 20 lat (a zatem że roszczenia nie są jeszcze przedawnione), ale jeśli taka inicjatywa dowodowa się pojawi, to sąd nie może jej ignorować. W szczególności zatem poszkodowany może domagać się przeprowadzenia dowodu z opinii biegłego, która potwierdziłaby, że szkoda wynika z popełnienia przestępstwa. Taka teza jest sednem najnowszego wyroku Sądu Najwyższego (sygn. II CSK 837/16), który uchylił wyroki oddalające powództwo i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy.

Regres ubezpieczeniowy, czyli najdroższe piwko w życiu

Większość kierowców nie zdaje sobie sprawy, że oprócz powszechnie znanych konsekwencji karnych za spowodowanie wypadku w stanie po użyciu alkoholu albo w stanie nietrzeźwości spotka ich jeszcze jedna, częstokroć o wiele bardziej dotkliwa niż grzywna, utrata prawa jazdy czy więzienie „w zawiasach”, konsekwencja ich lekkomyślnego zachowania – regres ubezpieczeniowy.

Zakład ubezpieczeń, w którym samochód sprawcy wypadku jest objęty polisą OC, wypłaci poszkodowanym odszkodowania nawet, gdy sprawca wypadku był nietrzeźwy. Zakład wypłaci odszkodowanie za uszkodzony samochód drugiej osoby, wypłaci odszkodowania osobom, które doznały w wypadku obrażeń ciała, a bliskim osoby, która w wypadku poniosła śmierć, wypłaci odszkodowania. Jednakże po wypłacie poszkodowanym odszkodowania zakład ubezpieczeń zwróci się do sprawcy, który spowodował wypadek w stanie nietrzeźwości z regresem tj. z żądaniem zwrotu wszelkich wypłaconych odszkodowań za samochód i za szkody na osobach poszkodowanych w wypadku.

Zgodnie z art. 43 pkt 1 ustawy z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, UFG i PBUK (Dz. U. Nr 124, poz. 1152) zakładowi ubezpieczeń przysługuje prawo dochodzenia od kierującego pojazdem mechanicznym zwrotu wypłaconego z tytułu ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych odszkodowania, jeżeli kierujący wyrządził szkodę w stanie nietrzeźwości albo w choćby w stanie po użyciu alkoholu. Wystarczy więc, że sprawca wypadku miał we krwi co najmniej 0,2 promila alkoholu (od 0,2 do 0,5 promila to stan po użyciu alkoholu), by musiał liczyć się z tym, że zakład ubezpieczeń będzie dochodził od niego zwrotu wypłaconego odszkodowania.

Sprawca wypadku, który spowodował wypadek chociażby w stanie po użyciu alkoholu będzie musiał zwrócić zakładowi ubezpieczeń pełne wypłacone przez ubezpieczyciela odszkodowanie. Wysokość regresu jest uzależniona od wysokości spowodowanych szkód. Jeśli w wyniku wypadku uszkodzeniu uległ tylko samochód poszkodowanego, to będzie to kwota za naprawę tego pojazdu. Zazwyczaj średnio są to kwoty kilku-kilkunastu tysięcy złotych. Jeśli jednak uszkodzony lub zniszczony został nowy samochód lub auto wyższej klasy, samochód specjalistyczny lub ciężarowy, to kwota regresu będzie liczona w dziesiątkach, a czasem nawet w setkach tysięcy złotych.

Jeśli w wypadku były osoby ranne, to regres będzie obejmował także wypłacone im zadośćuczynienia za krzywdę, zwrot kosztów leczenia, opieki i inne uzasadnione roszczenia. Kwoty te będą wynosić średnio kilkadziesiąt, a coraz częściej kilkaset tysięcy złotych w przypadku poważniejszych obrażeń.

Poszkodowany, który po wypadku stał się niezdolny do pracy albo wymaga opieki i pomocy innej osoby w życiu codziennym, może uzyskać rentę wyrównującą utracone zarobki oraz zaspokajającą jego zwiększone potrzeby. Wysokość renty zależy od konkretnej sprawy i może wynosić od kilkuset złotych miesięcznie, ale coraz częściej renta może wynosić kilka tysięcy złotych miesięcznie. Także osoby najbliższe śmiertelnej ofiary wypadku oprócz wysokich odszkodowań za pogorszenie ich sytuacji życiowej oraz zadośćuczynień za stratę bliskiej osoby mogą uzyskać renty alimentacyjne – odrębna renta dla żony zmarłego, odrębna renta dla każdego z dzieci odrębna renta dla każdej innej osoby, która była na utrzymaniu zmarłego. Prowadzenie pojazdu choćby tylko po jednym piwie, może zatem słono kosztować.

„Ubezpieczenia komunikacyjne – kto zarabia, kto traci” – głos w dyskusji

W najnowszym numerze tygodnika „Polityka” (nr 30/2017 [3120]) ukazał się artykuł autorstwa red. Adama Grzeszaka pt. „Ubezpieczenia komunikacyjne – kto zarabia, kto traci”. Autor poszukuje odpowiedzi na pytanie o źródła szybkiego wzrostu składek na obowiązkowe ubezpieczenie OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, jaki obserwujemy w ostatnich miesiącach. Zgodzić się należy z Autorem, że jedną z przyczyn była trwająca przez kilka ostatnich lat wojna cenowa pomiędzy ubezpieczycielami (w tym coraz szerszą dostępność ubezpieczeń typu direct) – sprowadziła ona ceny polis OC do tak niskiego poziomu, który w dłuższym okresie był po prostu niemożliwy do utrzymania.

Pozostałe tezy Autora artykułu są już bardziej dyskusyjne. Faktem jest, że w ostatnich latach Sąd Najwyższy wydał szereg uchwał i wyroków, które przełożyły się na wzrost wysokości odszkodowań (np. prawo do naprawy pojazdu na oryginalnych nowych częściach, prawo do najmu pojazdu zastępczego, prawo do prywatnego leczenia, rozszerzanie kręgu osób uprawnionych do zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej, przyznanie prawa do tego zadośćuczynienia rodzinom ofiar wypadków sprzed 3 sierpnia 2008 roku). Nie trudno jednak zauważyć, że wszystkie te wyroki podyktowane były dążeniem Sądu Najwyższego do poszerzenia zakresu ochrony osoby poszkodowanej w wypadku. Jest to słuszny kierunek, bo temu przecież służy obowiązkowe ubezpieczenie OC – jest ono obowiązkowe właśnie dlatego, aby zagwarantować, że osoba poszkodowana otrzyma realne odszkodowanie, a nie dlatego, aby było tanio (najtańszy byłby wszak brak obowiązku wykupienia tej polisy w ogóle!). Sąd Najwyższy postępuje zatem w kierunku zgodnym z intencjami ustawodawcy.

Nie sposób podzielić także krytyki Autora, jakoby umożliwienie przez SN uzyskania zadośćuczynienia bliskim ofiar wypadków sprzed 3 sierpnia 2008 roku spowodowało pojawienie się nowego tytułu do wypłaty świadczeń, którego w tamtych latach ubezpieczyciele nie mogli uwzględnić w kalkulacjach wysokości składek i które w konsekwencji obciążać muszą składki obecne. Po pierwsze, przepisy na podstawie których zadośćuczynienia te są przyznawane nie są nowe, obowiązywały w kodeksie cywilnym już przed 2008 rokiem – zmieniła się tylko ich dominująca w doktrynie interpretacja. Tymczasem ryzyko prawne jest jednym z ryzyk wpisanych w wykonywanie działalności gospodarczej, z którym każdy przedsiębiorca, zwłaszcza tak profesjonalny jak ubezpieczyciel (i zwłaszcza w Polsce…), musi się liczyć. Zgadzam się, że ryzyko to powinno być jak najmniejsze (państwo powinno tak działać, by je zmniejszać, a nie zwiększać np. poprzez częste nowelizacje przepisów), ale w tym konkretnym przypadku wartość ta wchodzi w konflikt z inną wartością, tj. interesem osób poszkodowanych, którego ochronie jak już wskazałem służy cały system ubezpieczeń obowiązkowych. Czy zatem prawa osób najbliższych śmiertelnej ofiary wypadku sprzed 3 sierpnia 2008 roku miałyby doznać uszczerbku i pozostać niezaspokojone tylko dlatego, że ubezpieczyciel nie uwzględnił kiedyś ryzyka wypłaty odszkodowań dla tych osób i ma z tego powodu obecnie gorszy wynik finansowy? Czy negatywny wpływ na kondycję finansową zobowiązanego do zapłaty może uszczuplać ochronę poszkodowanych? – nie wydaje mi się.

Kolejną przyczyną wzrostu składek na ubezpieczenie OC jest zdaniem Autora intensywna działalność tzw. kancelarii odszkodowawczych. Jakkolwiek podzielam krytyczne oceny dotyczące wątpliwych (często niedopuszczalnych albo jawnie bezprawnych) sposobów docierania przez te podmioty (ich agentów, „naganiaczy”) do poszkodowanych (choć należy pamiętać, że nie wszystkie kancelarie działają w ten sposób!), o tyle trudno mi zgodzić się z tezą, że działalność tych podmiotów jest zjawiskiem negatywnym. Po pierwsze, podmioty te pomagają poszkodowanym w dochodzeniu tego, co jest im od ubezpieczycieli należne. Jeśli zatem wypłaty odszkodowań rosną dlatego, że poszkodowani korzystają ze swych praw, to mogę temu tylko przyklasnąć. Po drugie, nie jest prawdą, jak zdaje się sugerować Autor, że wynagrodzenie kancelarii zwiększa wysokość wypłacanego odszkodowania – w polskich regulacjach brak takich rozwiązań, choć są one obecne w ustawodawstwach kilku krajów europejskich, w których wynagrodzenie prawnika pomagającego poszkodowanemu finansuje ubezpieczyciel. W Polsce dominujący jest system prowizji, tzn. wynagrodzenia odliczanego przez kancelarię jako pewien % uzyskanego odszkodowania. Nie jest także prawdą, że stawki tej prowizji wynoszą 30-40 % – owszem, są podmioty pobierające taką opłatę, na rynku działa jednak wiele innych, proponujących niższe wynagrodzenie. Wiele dobrego słyszałem o pewnej kancelarii prawnej z Poznania, w której prowizja brutto standardowo nie przekracza 23%…

Ostatecznie myślę, że należałoby postawić sprawę jasno – jak to często w świecie bywa, nie można mieć wszystkiego. Z ubezpieczeniami jest trochę jak z hazardem – żeby więcej wygrać, musisz więcej obstawić. Widać to dobrze w przypadku polis na życie czy ubezpieczeń grupowych, gdzie wyższa suma ubezpieczenia oznacza (zazwyczaj!) wyższe świadczenie, ale i wyższą składkę. Podobna prawidłowość działa w ubezpieczeniu OC. Musimy się tylko (my wszyscy, którzy te składki płacimy) wreszcie zdecydować, czego właściwie od tego systemu chcemy – czy ma być dobrze, czy ma być tanio? Czy chcielibyśmy w razie wypadku otrzymać godne zadośćuczynienie za cierpienie i krzywdę, naprawę pojazdu na oryginalnych częściach, pojazd zastępczy na cały okres naprawy, zwrot kosztów prywatnego leczenia, a w razie najgorszego – by nasi najbliżsi otrzymali realne odszkodowanie, które zabezpieczy ich byt kiedy nas zabraknie? A może wolimy zamiast zadośćuczynienia dostać jałmużnę, naprawę pojazdu mieć wykonaną „w szopie u Józka” na częściach ze szrotu, zamiast auta – zastępczy bilet na PKS, namiastkę rehabilitacji na NFZ, a w razie naszej śmierci świadczenie dla rodziny w formie jakiegoś ryczałtu, który nie wiadomo na co wystarczy?

Trzeciej drogi (tzn. dobrze i tanio) niestety nie ma, bo w tym wszystkim musi się jeszcze znaleźć miejsce dla zysku ubezpieczyciela, a że ubezpieczyciele liczyć potrafią, nie trzeba chyba nikogo przekonywać…