Świadczenie z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych

Dochodzenie świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych a postępowanie przez Wojewódzkimi Komisjami ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych

6 września 2023 r. weszła w życie nowelizacja ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, na podstawie której powołano Fundusz Kompensacyjny Zdarzeń Medycznych oraz umożliwiono poszkodowanym pacjentom dochodzenia tzw. świadczenia kompensacyjnego. Nowa regulacja zastępuje wcześniejsze przepisy normujące dochodzenie odszkodowania w postępowaniu przed Wojewódzką Komisją ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych.

Celem niniejszego wpisu nie jest szczegółowa prezentacja nowego postępowania, ale próba odpowiedzi na pytanie, na ile nowe przepisy rozwiązują problemy, które czyniły postępowanie przed Wojewódzkimi Komisjami mało efektywną drogą po odszkodowanie za błąd w leczeniu.

Wojewódzkie Komisje ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych – dlaczego nie sprawdziły się w praktyce?

Wojewódzkie Komisje ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych miały być w swym założeniu nową, alternatywną dla „tradycyjnego” powództwa cywilnego drogą dochodzenia odszkodowania dla osób poszkodowanych błędami medycznymi (oraz ich rodzin w razie zgonu pacjenta). Jako mocne strony ich funkcjonowania wskazywano niskie koszty (opłata od wniosku 200 zł zamiast stosunkowej opłaty od pozwu wynoszącej 5% wartości przedmiotu sporu) oraz krótki czas trwania postępowania (zasadniczo 4 miesiące zamiast wielu lat). Na tym jednak lista zalet w praktyce się kończyła. O małej popularności postępowań przez Wojewódzkimi Komisjami zdecydowały ich fundamentalne wady.

Pierwszą i bodaj najważniejszą wadą był fakt, że nawet jeśli Komisja stwierdziła, że w toku leczenia pacjenta doszło do zdarzenia medycznego, to kwotę odszkodowania ustalał sam podmiot leczniczy (lub jego ubezpieczyciel), a pacjent mógł tylko kwotę tę przyjąć (zrzekając się przy tym wszelkich dalszych roszczeń) albo odrzucić. Mając świadomość takiej regulacji, podmioty lecznicze nierzadko proponowały pacjentom skandalicznie niskie kwoty odszkodowań (rzędu zaledwie kilkuset złotych), wiedząc z góry, że pacjent i tak propozycję odrzuci i na tym całe postępowanie się zakończy.

Przyjęcie kwoty proponowanej przez podmiot leczniczy wiązało się natomiast z koniecznością zrzeczenia się przez pacjenta wszelkich dalszych roszczeń. To kolejna bardzo poważna wada, dyskwalifikująca ten sposób dochodzenia odszkodowania zwłaszcza w sprawach, gdzie błąd w leczeniu spowodował dla pacjenta trwałe skutki na zdrowiu (np. wymagające renty na zwiększone potrzeby albo utracone dochody), względnie gdy wszystkich skutków błędu na zdrowiu na przyszłość nie dało się jeszcze przewidzieć (co dotyczyło np. błędów okołoporodowych).

Ponadto, ustawodawca z góry ograniczył wysokość możliwego do uzyskania świadczenia (100.000 zł w przypadku uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, 300.000 zł w przypadku zgonu pacjenta), co również powodowało, że odnośnie poważniejszych spraw, w których w grę wchodziło odszkodowanie i zadośćuczynienie wielokrotnie wyższe, kierowanie sprawy do Wojewódzkiej Komisji nie było zasadne. Zresztą, z uwagi na wskazaną wyżej wadę polegającą na ustalaniu wysokości świadczenia przez sam podmiot leczniczy, uzyskanie przywołanych kwot i tak było całkowitą fikcją.

Ostatnią wreszcie wadą było niewielkie znaczenie orzeczenia Komisji w późniejszym procesie z powództwa cywilnego o odszkodowanie i zadośćuczynienie dla pacjenta. Orzeczenie stwierdzające, że doszło do zdarzenia medycznego, było co prawda dokumentem urzędowym, ale nie zastępowało opinii biegłych sądowych. Opinia taka jest natomiast w procesie cywilnym niezbędna, aby sąd mógł ustalić, że w sprawie doszło do błędu medycznego (tzn. postępowania niezgodnego ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej) oraz jakie skutki na zdrowiu pacjenta błąd ten wywołał. Procesy, w których biegli sądowi stwierdzali, że błędu nie było (względnie, że nie można ustalić jego skutków na zdrowiu pacjenta), chociaż wcześniej korzystne dla pacjenta orzeczenie o zdarzeniu medycznym wydała Wojewódzka Komisja, wcale nie należały do rzadkości.

Co prawda, zgodnie z art. 278 (1) k.p.c. sąd może dopuścić dowód z opinii biegłych sporządzonej w innym postępowaniu, niemniej jednak: 1) samo w sobie orzeczenie Komisji taką opinią nie było oraz 2) Komisje rzadko decydowały się, aby w prowadzonym przez siebie postępowaniu przeprowadzać dowody z opinii biegłych (które następnie mogłyby zostać przez pacjenta wykorzystane w procesie sądowym).

Z powyższych względów, skierowanie sprawy do Wojewódzkiej Komisji nie tylko nie pozwalało na uzyskanie odpowiedniego odszkodowania, ale najczęściej również nie prowadziło nawet do uzyskania materiału dowodowego, który byłby pacjentowi przydatny w procesie cywilnym przeciwko szpitalowi, lekarzowi czy ich ubezpieczycielowi. Było ono zatem dla pacjenta stratą czasu.

Odszkodowanie z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych – plusy i minusy

Na wstępie zaznaczmy, że niniejszy wpis powstaje po wejściu w życie nowych regulacji, ale zanim jeszcze zaczęły one funkcjonować w praktyce.

W pewnych aspektach nowa procedura jest podobna do poprzedniej (z jej zaletami i wadami). Zdarzenie medyczne rozumiane jest jako zaistniałe w trakcie udzielania lub w efekcie udzielenia bądź zaniechania udzielenia świadczenia zdrowotnego: zakażenie pacjenta biologicznym czynnikiem chorobotwórczym, uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia pacjenta lub śmierć pacjenta. Ma ono zatem charakter obiektywny, oderwany od winy lekarza, której pacjent nie musi w tym przypadku udowodnić. Postępowanie nadal ma charakter administracyjny, jego zakładany czas trwania jest krótki (obecnie: 3 miesiące), a koszty niskie (obecnie opłata od wniosku wynosi 300 zł). Przyjęcie świadczenia nadal wymaga od pacjenta zrzeczenia się roszczeń, a samo świadczenie nadal jest jednorazowe, co wyklucza możliwość uzyskania renty.

W mojej ocenie największą zmianą na plus jest fakt, że kwotę świadczenia kompensacyjnego ustalać ma organ prowadzący postępowanie, tj. Rzecznik Praw Pacjenta. Świadczenie nie może być niższe niż 2.000 zł w przypadku zakażenia pacjenta albo spowodowania u niego obrażeń ciała lub rozstroju zdrowia, nie może być niższe niż 20.000 zł w razie zgonu pacjenta. Wskazane kwoty mają być corocznie waloryzowane z uwzględnieniem inflacji. Skończą się zatem czasy, kiedy kwota proponowanego świadczenia wynosiła kilkaset złotych i była kpiną podmiotu leczniczego z poszkodowanego pacjenta lub jego rodziny, a nie żadnym odszkodowaniem. Już sama ta zmiana powoduje, że kierowanie wniosku do Rzecznika Praw Pacjenta w wielu przypadkach (zwłaszcza mniej poważnych w skutkach zdarzeń medycznych) może mieć swoje uzasadnienie.

Oczywiście, przyjmowanie świadczenia ustalonego przez Rzecznika nadal nie będzie celowe w razie zaistnienia takich zdarzeń medycznych, które skutkowały dla poszkodowanego znacznych rozmiarów szkodami na zdrowiu, zwłaszcza o trwałym charakterze. Podobnie bowiem jak w przypadku Wojewódzkich Komisji, z Funduszu dochodzić można tylko wypłaty jednorazowej kwoty, ale już nie – renty. Górne limity świadczenia są przy tym na tyle niskie (200.000 zł w przypadku zakażenia pacjenta albo spowodowania u niego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, 100.000 zł w przypadku śmierci), że w przypadku poważnych błędów (np. okołoporodowych) lub śmierci pacjenta na pewno nie pozwolą na naprawienie całej szkody i odpowiednią kompensatę krzywdy. Nadal również przyjęcie świadczenia wiąże się ze zrzeczeniem przez pacjenta roszczeń na przyszłość.

Nawet jednak, jeżeli jako pacjenci doznaliśmy poważnych skutków błędu w leczeniu, kierowanie wniosku do Rzecznika Praw Pacjenta może mieć sens. Nie chodzi przy tym o to, żeby uzyskać na tej drodze świadczenie (każdą ustaloną przez Rzecznika kwotę pacjent może po prostu odrzucić i następnie wytoczyć powództwo), ale o pozyskanie cennego dla przyszłego procesu sądowego materiału dowodowego. Odmiennie bowiem, jak miało to miejsce przed Wojewódzkimi Komisjami, w postępowaniu przez Rzecznikiem Praw Pacjenta obligatoryjne jest uzyskanie opinii, działającego przy Rzeczniku, Zespołu do spraw Świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych. Przedmiotem tej opinii jest wystąpienie zdarzenia medycznego oraz jego skutków. Wydaje się zasadne twierdzenie, że opinia ta jest opinią, o której mowa w art. 278 (1) k.p.c., to znaczy opinią, która będzie mogła stanowić dowód w późniejszym procesie cywilnym (jako opinia biegłych), w którym pacjent pozwie podmiot leczniczy, lekarza lub ich ubezpieczyciela o pełne zadośćuczynienie i odszkodowanie.

W mojej ocenie, już sama możliwość uzyskania (i to niewielkim kosztem) opinii nadającej się do wykorzystania w późniejszym procesie cywilnym (nawet jeśli opinia ta nie będzie rozstrzygała wszystkich istotnych w procesie kwestii, jak np. wina lekarza) jest istotną zaletą nowej procedury, uzasadniającą korzystanie z niej nawet w przypadku poważnych błędów medycznych i to nawet wtedy, gdy z góry wiemy, że świadczenia ustalonego przez Rzecznika Praw Pacjenta i tak nie przyjmiemy (bo będzie zbyt niskie i jednorazowe), a sprawę finalnie skierujemy do sądu. Korzystna opinia Zespołu do spraw Świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych pomoże nam w procesie, niekorzystna natomiast – może uchronić przed rozpoczęciem procesu obarczonego zbyt wysokim ryzykiem porażki i przed związanymi z nim kosztami.

Nie będzie drugiej szansy na odszkodowanie za hałas

W Sejmie i Senacie zakończyły się prace nad nowelizacją ustawy Prawo ochrony środowiska, wprowadzającej w życie wyrok Trybunału Konstytucyjnego z dnia 7 marca 2018 r. (K 2/17). Pisałem już o tej sprawie tutaj i tutaj.

Chociaż pierwotna wersja projektu nowelizacji ustawy Prawo ochrony środowiska zakładała wydłużenie terminu na zgłaszanie roszczeń z tytułu objęcia nieruchomości obszarem ograniczonego użytkowania z 2 lat aż do 5 lat, ostatecznie termin ten wydłużono zaledwie o rok. Po wejściu w życie nowelizacji ustawy, będzie on wynosił 3 lata od dnia wejścia w życie rozporządzenia albo aktu prawa miejscowego, na podstawie którego nieruchomość objęta zostanie obszarem ograniczonego użytkowania. Warto także pamiętać, że zgodnie z dotychczasowym orzecznictwem Sądu Najwyższego, w terminie tym nie jest konieczne wytoczenie powództwa – wystarczy skutecznie doręczyć zobowiązanemu do wypłaty odszkodowania (czyli np. spółce zarządzającej lotniskiem) wezwanie do zapłaty, a wówczas czas na złożenie w sądzie pozwu będziemy mieli do końca okresu przedawnienia naszego roszczenia (aktualnie, zgodnie z art. 118 k.c., okres ten wynosi 6 lat od chwili, gdy roszczenie stało się wymagalne; termin przedawnienia kończy się z końcem roku kalendarzowego, w którym te 6 lat mija).

Powyższa zmiana (wydłużenie) terminu dotyczy jednak tylko sytuacji przyszłych, tzn. obszarów ograniczonego użytkowania, które zostaną utworzone od dnia wejścia nowelizacji w życie, tj. od 14 marca 2019 r.

Natomiast odnośnie roszczeń właścicieli nieruchomości, objętych obszarami ograniczonego użytkowania przed dniem 14 marca 2019 r., ustawodawca przewidział regulację szczególną. W grę wchodzą tu dwa rodzaje przypadków: 1) termin 2 lat rozpoczął bieg przed 14 marca 2019 r., ale przed 14 marca 2019 r. jeszcze się nie skończył oraz 2) termin 2 lat rozpoczął bieg i zakończył się przed dniem 14 marca 2019 r.

W pierwszej sytuacji nowelizacja ustawy przewiduje, że termin ulega wydłużeniu do lat 3. Ta regulacja nie powinna sprawiać poważniejszych problemów, jest ona oczywista i w pełni uzasadniona chęcią wprowadzenia wyroku TK w życie.

Gorzej przedstawia się sytuacja właścicieli nieruchomości, dla których 2-letni termin już wcześniej minął. Chodzić tutaj może m. in. o lotniska: Okęcie, Ławica w Poznaniu, Krzesiny, Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Pierwotna wersja nowelizacji ustawy zakładała, że również te osoby powinny otrzymać dodatkowy termin na składanie roszczeń, bo przecież w ich przypadku także termin 2 lat był zbyt krótki, co naruszało Konstytucję RP. Niestety, w toku prac nad projektem w Senacie zapis ten wykreślono, co w praktyce oznacza, że roszczenia tych osób ponownie nie „odżyją”. Sejm przyjął senacki projekt bez poprawek (głosami klubów PiS i PO-KO, przy sprzeciwie większości posłów klubu Kukiz oraz głosach wstrzymujących większości posłów PSL i Nowoczesnej), również Senat dalszych poprawek nie zgłosił. Obecnie ustawa czeka zatem tylko na podpis Andrzeja Dudy.

Pisałem już o tym wcześniej i moje zdanie podtrzymuję. Uważam, że bardzo źle się stało, że pozbawiono właścicieli nieruchomości położonych w już istniejących obszarach ponownej szansy na dochodzenie należnych im odszkodowań. Skoro wcześniej obowiązujący termin 2 lat był zbyt krótki i przez to naruszał Konstytucję RP, to aktualna nowelizacja ustawy, zamiast skutki tego naruszenia naprawić – stan niezgodny z Konstytucją RP utrwaliła. Jestem głęboko przekonany, że demokratyczne państwo prawa nie może w ten sposób traktować własnych obywateli, a skoro już tak robi, to niech później nie dziwi się, że obywatele temu państwu ciągle nie ufają i postrzegają je jako podmiot obcy, a nie jak „dobro wspólne wszystkich obywateli” (art. 1 Konstytucji RP).

Nie jest przy tym przekonująca argumentacja o potrzebie ochrony finansów publicznych przed nową falą roszczeń (innymi słowy – ochrony państwa przed jego własnymi obywatelami?). Przecież te roszczenia są uzasadnione! Sądy powszechnie w sprawach tego rodzaju zasądzają odszkodowania (naturalnie po wieloletnich procesach, w które właściciele muszą najpierw zaangażować poważne środki finansowe, bo oczywiście lotniska nie wypłacają właścicielom należnych im odszkodowań dobrowolnie). Nadto, ograniczenia w możliwości korzystania z własności oraz spadek wartości rynkowej nieruchomości objętych obszarami ograniczonego użytkowania nie trwały tylko przez 2 lata, ale trwają ciągle – właściciele tych nieruchomości muszą permanentnie znosić przekraczające dopuszczalne normy poziomy hałasu. Dlaczego zatem nie mogą już wystąpić z roszczeniami odszkodowawczymi?

Tak właśnie urządzamy sobie nasze własne państwo. Masz roszczenie o odszkodowanie do portu lotniczego, to jest to roszczenie prywatne a port jest zwykłym przedsiębiorcą, który jeśli bezpodstawnie nie chce Ci zapłacić, to musisz go pozwać do sądu (w kontradyktoryjnym procesie cywilnym, w którym Ty jako powód wykładasz koszty). Jeżeli jednak port miałby Tobie zapłacić odszkodowanie należne Ci według prawa, to nagle są to pieniądze publiczne, do których dostęp należy ograniczyć krótkim terminem, tak aby zbyt wiele osób nie odważyło się po te pieniądze sięgnąć. Czy tylko ja mam wrażenie, że coś tutaj nie gra?

„Rzeczpospolita” o naszej wygranej w Sądzie Najwyższym (II CSK 293/18)

W „Rzeczpospolitej” ukazał się obszerny artykuł poświęcony wyrokowi Sądu Najwyższego w sprawie Klientki naszej kancelarii. SN uwzględnił naszą skargę kasacyjną i zasądził na rzecz powódki kwotę 50 tys. zł tytułem naruszenia praw pacjenta, obok zasądzonej we wcześniejszym postępowaniu kwoty 200 tys. zł jako zadośćuczynienie za krzywdę wywołaną uszkodzeniem ciała i rozstrojem zdrowia wynikłymi z błędu w leczeniu.

Zadośćuczynienie za błąd w leczeniu i za naruszenie praw pacjenta przysługuje równolegle

Sednem sprawy przedstawionej Sądowi Najwyższemu do rozstrzygnięcia w naszej skardze kasacyjnej była kwestia relacji między zadośćuczynieniem wynikającym z uszkodzenia ciała albo rozstroju zdrowia, wywołanego błędem w leczeniu (art. 445 w zw. z art. 444 k.c.) oraz zadośćuczynienia za naruszenie praw pacjenta (art. 448 k.c. w zw. z art. 4 ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta). Sprawa nie byłaby może precedensowa (Sąd Najwyższy niejednokrotnie wyrażał wcześniej pogląd, że oba roszczenia mają odrębne podstawy prawne i różny przedmiot ochrony prawnej, inne są też przesłanki odpowiedzialności w zakresie każdego z nich, stąd mogą być one dochodzone równolegle), gdyby nie specyfika naruszenia praw pacjenta w niniejszej sprawie. Otóż nasza Klientka poddała się okaleczającemu zabiegowi chirurgicznemu. Poinformowana przez lekarzy o konieczności jego wykonania, wyraziła pisemną zgodę na zabieg. Podczas zabiegu doszło do powikłania (uszkodzenia innego narządu), którego wykrycie, pomimo występowania oczywistych objawów dokonanego uszkodzenia, zajęło personelowi szpitala ponad 3 tygodnie. Nieporadność tę w wykryciu oczywistego powikłania, z którego wystąpieniem po operacji personel medyczny powinien był się liczyć, biegli ocenili jako błąd w leczeniu i z tego tytułu zasądzono na rzecz naszej Klientki zadośćuczynienie w oparciu o art. 445 k.c.

W toku sprawy sądowej biegli stwierdzili jednak także, iż przeprowadzenie samego okaleczającego zabiegu operacyjnego u naszej Klientki nie miało medycznego uzasadnienia. W konsekwencji argumentowaliśmy, że w ten sposób naruszono prawo naszej Klientki jako pacjenta do uzyskania informacji o stanie zdrowia oraz do wyrażenia uświadomionej zgody na zabieg. Sąd Okręgowy oddalił powództwo w tym zakresie, ograniczając się do stwierdzenia, że zgoda na zabieg została przez pacjentkę podpisana. Sąd Apelacyjny głębiej rozważył problem, ale wyroku w tym zakresie nie zmienił. U podstaw rozstrzygnięcia Sądu Apelacyjnego legło zaskakujące stwierdzenie, że jakkolwiek powódka nie otrzymała obiektywnie prawdziwej informacji o swoim stanie zdrowia (w tym o konieczności operacji – lekarze twierdzili, że była ona konieczna, podczas gdy zgodnie z wiedzą medyczną nie było do niej wskazań), a w konsekwencji podjęła decyzję o udzieleniu zgody na zabieg w oparciu o fałszywą przesłankę, to jednak lekarzom nie sposób przypisać winy, skoro w ich przekonaniu operacja była konieczna. Zdaniem SA, lekarze chcieli zatem dobrze dla pacjentki, działali w dobrej wierze, a przekazana pacjentce informacja, jakkolwiek obiektywnie błędna, była z ich perspektywy słuszna. Nie doszło zatem zadaniem Sądu Apelacyjnego do naruszenia praw powódki jako pacjenta.

Sąd Najwyższy nie zgodził się ze stanowiskiem Sądu Apelacyjnego. Zdaniem SN oczywistym jest, że prawo pacjenta do informacji oraz związane z nim prawo do podjęcia decyzji dot. poddania się zabiegowi, jest prawem do uzyskania informacji zgodnej z aktualną wiedzą medyczną (a nie jakiejkolwiek informacji). Tylko w oparciu o taką, obiektywnie zgodną ze standardami medycyny informację, pacjent może wyrazić uświadomioną zgodę na zabieg, która pozbawi ingerencję lekarza w integralność cielesną pacjenta cechy bezprawności oraz przeniesie na pacjenta ryzyko wystąpienia powikłań operacyjnych.

Warto również odnotować kwotę, jaką SN zasądził naszej Klientce tytułem naruszenia jej praw jako pacjenta – jest nią 50 tys. zł (zgodnie z roszczeniem). Można mieć zatem nadzieję, że i sądy powszechne zrywać będą z tradycją zasądzania z tego tytułu kwot raczej symbolicznych. Ranga praw pacjenta oraz ich naruszeń, stanowiących naruszenia tak doniosłych wartości jak godność, prywatność i autonomia pacjenta, z pewnością wymagają adekwatnego poziomu rekompensaty pieniężnej.

„Poszkodowani odszkodowaniem” – polemika z J. Solską

W „Polityce” nr 6/2019 ukazał się artykuł J. Solskiej pt. „Poszkodowani odszkodowaniem”. Autorka odnosi się w nim do trwających prac na ustawą, której celem jest uregulowanie funkcjonowania tzw. kancelarii odszkodowawczych. J. Solska słusznie wskazuje, że za projektem ustawy stoi Polska Izba Ubezpieczeń, żywotnie zainteresowana ograniczeniem działalności kancelarii odszkodowawczych. Trafne są także wywody autorki odnośnie źródeł sukcesów firm odszkodowawczych na rynku (przede wszystkim są nim praktyki towarzystw ubezpieczeniowych, bezpodstawnie zaniżających albo nawet odmawiających wypłat odszkodowań), oraz istotnej roli, jaką dla poszkodowanego odgrywa pomoc profesjonalnego pełnomocnika. Często to dzięki niej uzyskanie godziwego odszkodowania od ubezpieczyciela w ogóle jest możliwe. Nie ma zatem żadnej wątpliwości, że fachowa pomoc prawna poszkodowanym w wypadkach jest potrzebna, bo pozwala wyrównać szanse w walce z ubezpieczycielem.

Niemniej jednak nie mogę zgodzić się tezą, że projektowana ustawa wprowadza rozwiązania dla poszkodowanych szkodliwe, chociażby zakazując firmom odszkodowawczym aktywnej akwizycji. Żaden z argumentów Autorki w tym zakresie nie przekonuje. Nie jest prawdą, że zakaz aktywnego pozyskiwania klientów przez firmy odszkodowawcze zaburzy ich konkurencję z ubezpieczycielami, którzy taką akwizycję mogą prowadzić. Kancelaria odszkodowawcza nie jest konkurentem ubezpieczyciela, bo nie świadczy usług będących substytutem ochrony ubezpieczeniowej. Usługa firmy odszkodowawczej (dochodzenie odszkodowania) oraz usługa ubezpieczyciela (wypłata odszkodowania) nie są wobec siebie konkurencyjne, ale są komplementarne, uzupełniają się. Jak chodzi o konkurencję natomiast, to konkurentem firmy odszkodowawczej nie jest zakład ubezpieczeń, ale kancelaria adwokacka albo radcowska, również świadcząca pomoc prawą. Radcowie prawni i adwokaci nie mogą prowadzić aktywnej akwizycji, „łowić” klientów w szpitalach i na pogrzebach, a zatem zakaz takich praktyk w wydaniu firm odszkodowawczych nie zaburzy, ale wreszcie przywróci zdrową konkurencję na rynku usług prawnych dochodzenia odszkodowań.

Ponadto, czy aż tak trudno zrozumieć, że szpital, krematorium, kostnica czy kaplica na cmentarzu to nie jest najlepsze miejsce na zawieranie umów o pomoc prawną? Czy naprawdę rolą ratowników medycznych, personelu na SOR-ach czy kelnerów na stypach jest rozdawanie ulotek firm odszkodowawczych? Jakie to prawa osoby poszkodowanej albo jej rodziny zostaną naruszone, jeżeli zagwarantuje im się wreszcie ochronę przed napastliwymi przedstawicielami firm odszkodowawczych? O ochronie danych osobowych poszkodowanych w wypadkach i ich rodzin nawet nie wspomnę… Czy naprawdę poszkodowani stracą, gdy w celu powierzenia swojej sprawy o odszkodowanie będą musieli poszukać kancelarii w internecie, poczytać opinie o niej, popytać znajomych, porównać oferty jednych kancelarii z innymi, zamiast podpisywać umowę z pierwszą lepszą firmą, której agent nie wiadomo skąd „przypadkiem” zapukał do drzwi?

Dwa lata to za krótko na dochodzenie odszkodowania za hałas

Ważna informacja dla właścicieli nieruchomości położonych w granicach obszarów ograniczonego użytkowania wokół lotnisk! W wyroku z dnia 7 marca 2018 r. (K 2/17) Trybunał Konstytucyjny uznał, że termin 2 lat na dochodzenie odszkodowania za hałas wokół lotniska jest za krótki i narusza Konstytucję RP, w szczególności jej art. 64 ust. 1 w zw. z art. 31 ust. 3 (prawo własności).

Dlaczego warto o tym pisać? Sprawa dotyczy przynajmniej kilku lotnisk (w tym Okęcia, Ławicy i Krzesin w Poznaniu, lotniska w Gdańsku, Katowicach), wokół których w ostatnich latach utworzono tzw. OOU (obszary ograniczonego użytkowania). O co chodzi? W największym skrócie: otóż w obszarach tych przekroczone są dopuszczalne normy hałasu pochodzącego z przelatujących samolotów oraz z działalności samego lotniska. Na gruncie Kodeksu cywilnego, właściciele nieruchomości położonych w takich obszarach mogliby domagać się od lotniska zaprzestania tzw. immisji, w tym przypadku emisji niedopuszczalnego hałasu. Wprowadzenie OOU ten ponadnormatywny hałas jednak legalizuje, pozbawiając właścicieli pobliskich lotnisku nieruchomości możliwości skutecznego domagania się od lotniska ograniczenia poziomu hałasu.

Objęcie danej nieruchomości OOU ogranicza zatem prawa jej właściciela – musi on znosić hałas lotniczy przekraczający normy i nie może domagać się od lotniska jego ograniczenia. W zamian za to jednak ustawa prawo ochrony środowiska przewiduje dla takiego właściciela „nagrodę pocieszenia” w postaci prawa do odszkodowania. Odszkodowanie to obejmuje najczęściej spadek wartości rynkowej nieruchomości objętej OOU, a w niektórych przypadkach także koszty modernizacji akustycznej budynku (np. wymiana okien, poprawa izolacji, instalacja klimatyzacji).

Dochodzenie w/w odszkodowania zostało jednak obwarowane przez ustawodawcę krótkim, zaledwie 2-letnim terminem. Jest to tzw. termin zwity (nie można go mylić np. z przedawnieniem), którego przekroczenie skutkuje wygaśnięciem roszczenia odszkodowawczego. Termin ten biegł od dnia wejścia w życie rozporządzenia albo aktu prawa miejscowego (np. uchwały sejmiku województwa) o utworzeniu danego OOU.

We wskazanym wyroku Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że termin 2-letni jest zbyt krótki i narusza Konstytucję RP. Jednocześnie dotychczasowa regulacja utraci moc w terminie roku od publikacji orzeczenia Trybunału w Dzienniku Ustaw, a zatem 14 marca 2019 r. Do tego czasu Sejm powinien uchwalić nowe prawo.

Czy to oznacza, że właściciele nieruchomości położonych w OOU, którzy dotąd nie wystąpili o odszkodowanie, ponownie uzyskają taką możliwość? W obecnym stanie prawnym nie – przepis art. 129 ust. 4 ustawy Prawo ochrony środowiska, z którego termin 2 lat wynika, nadal obowiązuje. Trudno jednak przesądzić, jaka będzie sytuacja po dniu 14 marca 2019 r. i po uchwaleniu nowych przepisów. Nowelizując ustawę i wydłużając termin na zgłaszanie roszczeń, Sejm powinien także rozstrzygnąć kwestię dotychczas ustanowionych OOU, co do których niekonstytucyjny 2-letni termin minął. Czy właściciele nieruchomości położonych wokół Okęcia albo Ławicy dostaną od ustawodawcy drugą szansę?

Forma zatrudnienia lekarza a odpowiedzialność cywilna za skutki błędu medycznego

Na kanwie aktualnej sytuacji w służbie zdrowia, w tym strajku lekarzy rezydentów, warto w kilku słowach poruszyć zagadnienie odpowiedzialności cywilnej lekarza za skutki popełnionego błędu medycznego. Okazuje się bowiem, że kwestia ta jest kolejnym problemem dotykającym zwłaszcza młodych lekarzy, zatrudnianych w szpitalach na tzw. kontraktach (umowach cywilnoprawnych).

Ale od początku. Lekarz w szpitalu funkcjonować może albo w ramach stosunku pracy, albo w ramach kontraktu. Jeśli udzielając świadczeń zdrowotnych w szpitalu lekarz popełni błąd, odpowiedzialność cywilną za skutki tego błędu wobec pacjenta (względnie jego rodziny, jeśli błąd skutkował zgonem), poniesie szpital jako podmiot leczniczy – forma zatrudnienia lekarza nie ma w tym zakresie znaczenia dla istnienia odpowiedzialności cywilnej szpitala. Forma zatrudnienia lekarza ma natomiast znaczenie dla możliwości dochodzenia przez szpital (względnie jego ubezpieczyciela z polisy OC) ewentualnego regresu (tj. zwrotu wypłaconego pacjentowi lub jego rodzinie odszkodowania) od lekarza, który błąd popełnił. Jeżeli bowiem lekarz zatrudniony był na umowę o pracę, możliwości dochodzenia regresu są poważnie ograniczone przepisami prawa pracy – pracownik może odpowiadać wobec pracodawcy jedynie do wysokości trzykrotności miesięcznego wynagrodzenia, a nieograniczoną odpowiedzialność poniesie tylko gdy szkoda powstała z jego winy umyślnej. Inaczej jest natomiast w przypadku lekarza działającego w szpitalu na kontrakcie – przepisy prawa pracy nie znajdą wtedy zastosowania co oznacza, że lekarz poniesie pełną odpowiedzialność regresową wobec szpitala lub jego ubezpieczyciela i to nawet wówczas, gdy skutkujący szkodą błąd w leczeniu popełniony został przez niego nieumyślnie. To z kolei powoduje, że lekarz taki dla własnego bezpieczeństwa (w celu uniknięcia przyszłej odpowiedzialności cywilnej) wykupić powinien nie tylko obowiązkową, ale najlepiej także dobrowolną (tzw. nadwyżkową) polisę ubezpieczenia OC – ceny tych polis niejednego młodego lekarza przyprawić mogą o zawrót głowy.

Reasumując zatem, młodzi lekarze, ciągle zdobywający praktyczną wiedzę i doświadczenie, a zatem bardziej narażeni na popełnienie błędu w leczeniu, ponieważ są słabo opłacani w ramach etatów (umów o pracę), muszą podejmować dodatkowe zatrudnienie na kontraktach. To z kolei powoduje, że są przemęczeni, pracują często po kilkadziesiąt godzin non stop, co zwiększa ryzyko popełnienia błędów w leczeniu. Ponieważ zatrudnieni są na kontraktach, nie przysługuje im ochrona wynikająca z przepisów prawa pracy i w konsekwencji ponoszą pełną odpowiedzialność cywilną za skutki swoich błędów. To zmusza ich do wykupywania drogich polis ubezpieczenia OC, co z kolei powoduje że muszą jeszcze więcej pracować, by na opłacenie tych polis zarobić. Jeżeli natomiast popełnią błąd, zatrudniający ich szpital lub jego ubezpieczyciel całą winą za jego popełnienie obarczy właśnie ich, po to tylko, by móc od nich dochodzić regresu wypłaconego odszkodowania.