„Ubezpieczenia komunikacyjne – kto zarabia, kto traci” – głos w dyskusji

W najnowszym numerze tygodnika „Polityka” (nr 30/2017 [3120]) ukazał się artykuł autorstwa red. Adama Grzeszaka pt. „Ubezpieczenia komunikacyjne – kto zarabia, kto traci”. Autor poszukuje odpowiedzi na pytanie o źródła szybkiego wzrostu składek na obowiązkowe ubezpieczenie OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, jaki obserwujemy w ostatnich miesiącach. Zgodzić się należy z Autorem, że jedną z przyczyn była trwająca przez kilka ostatnich lat wojna cenowa pomiędzy ubezpieczycielami (w tym coraz szerszą dostępność ubezpieczeń typu direct) – sprowadziła ona ceny polis OC do tak niskiego poziomu, który w dłuższym okresie był po prostu niemożliwy do utrzymania.

Pozostałe tezy Autora artykułu są już bardziej dyskusyjne. Faktem jest, że w ostatnich latach Sąd Najwyższy wydał szereg uchwał i wyroków, które przełożyły się na wzrost wysokości odszkodowań (np. prawo do naprawy pojazdu na oryginalnych nowych częściach, prawo do najmu pojazdu zastępczego, prawo do prywatnego leczenia, rozszerzanie kręgu osób uprawnionych do zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej, przyznanie prawa do tego zadośćuczynienia rodzinom ofiar wypadków sprzed 3 sierpnia 2008 roku). Nie trudno jednak zauważyć, że wszystkie te wyroki podyktowane były dążeniem Sądu Najwyższego do poszerzenia zakresu ochrony osoby poszkodowanej w wypadku. Jest to słuszny kierunek, bo temu przecież służy obowiązkowe ubezpieczenie OC – jest ono obowiązkowe właśnie dlatego, aby zagwarantować, że osoba poszkodowana otrzyma realne odszkodowanie, a nie dlatego, aby było tanio (najtańszy byłby wszak brak obowiązku wykupienia tej polisy w ogóle!). Sąd Najwyższy postępuje zatem w kierunku zgodnym z intencjami ustawodawcy.

Nie sposób podzielić także krytyki Autora, jakoby umożliwienie przez SN uzyskania zadośćuczynienia bliskim ofiar wypadków sprzed 3 sierpnia 2008 roku spowodowało pojawienie się nowego tytułu do wypłaty świadczeń, którego w tamtych latach ubezpieczyciele nie mogli uwzględnić w kalkulacjach wysokości składek i które w konsekwencji obciążać muszą składki obecne. Po pierwsze, przepisy na podstawie których zadośćuczynienia te są przyznawane nie są nowe, obowiązywały w kodeksie cywilnym już przed 2008 rokiem – zmieniła się tylko ich dominująca w doktrynie interpretacja. Tymczasem ryzyko prawne jest jednym z ryzyk wpisanych w wykonywanie działalności gospodarczej, z którym każdy przedsiębiorca, zwłaszcza tak profesjonalny jak ubezpieczyciel (i zwłaszcza w Polsce…), musi się liczyć. Zgadzam się, że ryzyko to powinno być jak najmniejsze (państwo powinno tak działać, by je zmniejszać, a nie zwiększać np. poprzez częste nowelizacje przepisów), ale w tym konkretnym przypadku wartość ta wchodzi w konflikt z inną wartością, tj. interesem osób poszkodowanych, którego ochronie jak już wskazałem służy cały system ubezpieczeń obowiązkowych. Czy zatem prawa osób najbliższych śmiertelnej ofiary wypadku sprzed 3 sierpnia 2008 roku miałyby doznać uszczerbku i pozostać niezaspokojone tylko dlatego, że ubezpieczyciel nie uwzględnił kiedyś ryzyka wypłaty odszkodowań dla tych osób i ma z tego powodu obecnie gorszy wynik finansowy? Czy negatywny wpływ na kondycję finansową zobowiązanego do zapłaty może uszczuplać ochronę poszkodowanych? – nie wydaje mi się.

Kolejną przyczyną wzrostu składek na ubezpieczenie OC jest zdaniem Autora intensywna działalność tzw. kancelarii odszkodowawczych. Jakkolwiek podzielam krytyczne oceny dotyczące wątpliwych (często niedopuszczalnych albo jawnie bezprawnych) sposobów docierania przez te podmioty (ich agentów, „naganiaczy”) do poszkodowanych (choć należy pamiętać, że nie wszystkie kancelarie działają w ten sposób!), o tyle trudno mi zgodzić się z tezą, że działalność tych podmiotów jest zjawiskiem negatywnym. Po pierwsze, podmioty te pomagają poszkodowanym w dochodzeniu tego, co jest im od ubezpieczycieli należne. Jeśli zatem wypłaty odszkodowań rosną dlatego, że poszkodowani korzystają ze swych praw, to mogę temu tylko przyklasnąć. Po drugie, nie jest prawdą, jak zdaje się sugerować Autor, że wynagrodzenie kancelarii zwiększa wysokość wypłacanego odszkodowania – w polskich regulacjach brak takich rozwiązań, choć są one obecne w ustawodawstwach kilku krajów europejskich, w których wynagrodzenie prawnika pomagającego poszkodowanemu finansuje ubezpieczyciel. W Polsce dominujący jest system prowizji, tzn. wynagrodzenia odliczanego przez kancelarię jako pewien % uzyskanego odszkodowania. Nie jest także prawdą, że stawki tej prowizji wynoszą 30-40 % – owszem, są podmioty pobierające taką opłatę, na rynku działa jednak wiele innych, proponujących niższe wynagrodzenie. Wiele dobrego słyszałem o pewnej kancelarii prawnej z Poznania, w której prowizja brutto standardowo nie przekracza 23%…

Ostatecznie myślę, że należałoby postawić sprawę jasno – jak to często w świecie bywa, nie można mieć wszystkiego. Z ubezpieczeniami jest trochę jak z hazardem – żeby więcej wygrać, musisz więcej obstawić. Widać to dobrze w przypadku polis na życie czy ubezpieczeń grupowych, gdzie wyższa suma ubezpieczenia oznacza (zazwyczaj!) wyższe świadczenie, ale i wyższą składkę. Podobna prawidłowość działa w ubezpieczeniu OC. Musimy się tylko (my wszyscy, którzy te składki płacimy) wreszcie zdecydować, czego właściwie od tego systemu chcemy – czy ma być dobrze, czy ma być tanio? Czy chcielibyśmy w razie wypadku otrzymać godne zadośćuczynienie za cierpienie i krzywdę, naprawę pojazdu na oryginalnych częściach, pojazd zastępczy na cały okres naprawy, zwrot kosztów prywatnego leczenia, a w razie najgorszego – by nasi najbliżsi otrzymali realne odszkodowanie, które zabezpieczy ich byt kiedy nas zabraknie? A może wolimy zamiast zadośćuczynienia dostać jałmużnę, naprawę pojazdu mieć wykonaną „w szopie u Józka” na częściach ze szrotu, zamiast auta – zastępczy bilet na PKS, namiastkę rehabilitacji na NFZ, a w razie naszej śmierci świadczenie dla rodziny w formie jakiegoś ryczałtu, który nie wiadomo na co wystarczy?

Trzeciej drogi (tzn. dobrze i tanio) niestety nie ma, bo w tym wszystkim musi się jeszcze znaleźć miejsce dla zysku ubezpieczyciela, a że ubezpieczyciele liczyć potrafią, nie trzeba chyba nikogo przekonywać…