Ważne zmiany w dostępie do dokumentacji medycznej osoby zmarłej

Weszła w życie nowelizacja ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, która istotnie zmienia zasady dostępu do dokumentacji medycznej osoby zmarłej. Dotąd, przepisy były bardzo restrykcyjne – zgodnie z art. 26 ust. 2 ustawy, po śmierci pacjenta dokumentacja medyczna mogła być udostępniana wyłącznie osobie upoważnionej przez pacjenta za życia lub osobie, która w chwili zgonu pacjenta była jego przedstawicielem ustawowym. Wielokrotnie w mojej praktyce spotykałem się z sytuacją, gdy rodziny osób zmarłych, potrzebujące dokumentacji medycznej zmarłego np. do uzyskania świadczenia z jego ubezpieczenia na życie, albo podejrzewające że w toku leczenia zmarłego popełniono błąd medyczny i chcące zweryfikować swoje wątpliwości w oparciu o dokumentację medyczną, na podstawie art. 26 ust. 2 ustawy były przez podmioty lecznicze odsyłane z kwitkiem, bo pacjent za życia nikogo z najbliższych nie upoważnił do wglądu w dokumentację (co zdarzało się zwłaszcza w przychodniach – szpitale wprowadziły w tym zakresie stosowne druki upoważnień i przedstawiały je pacjentom do podpisania najczęściej wraz ze zgodą na przyjęcie do szpitala).

Słusznie zatem ustawodawca zdecydował się na znowelizowanie art. 26 ust. 2 ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta – wg aktualnego brzmienia, dokumentacja medyczna zmarłego jest udostępniana także jego osobie bliskiej, przez którą ustawa rozumie obecnie małżonka, krewnego do drugiego stopnia lub powinowatego do drugiego stopnia w linii prostej, przedstawiciela ustawowego, osobę pozostającą we wspólnym pożyciu lub osobę wskazaną przez pacjenta (art. 3 ust. 1 pkt 2 ustawy). Każda z tych osób nie powinna mieć zatem problemu z uzyskaniem dokumentacji medycznej po śmierci pacjenta, i to bez wykazywania się żadnym szczególnym interesem prawnym w tym zakresie.

O ile zatem wcześniej koniecznym było, aby to pacjent za życia upoważnił osobę bliską do odbioru jego dokumentacji medycznej, obecnie teraz zasada jest odwrotna – osoba bliska ma prawo uzyskać dokumentację medyczną zmarłego. Od tej zasady wprowadzono jednak wyjątek – dokumentacja będzie udostępniona, chyba że uzyskaniu tej dokumentacji sprzeciwi się inna osoba bliska albo że sprzeciwił się temu pacjent za życia. W przypadku pacjenta, sprzeciw tego rodzaju dołącza się do dokumentacji medycznej, winien być ona zatem złożony na piśmie. Można go traktować jako przejaw woli pacjenta co do utrzymania informacji o stanie zdrowia w tajemnicy przed najbliższymi.

Warto również pamiętać, że ani sprzeciw zmarłego, ani sprzeciw innej osoby bliskiej nie musi oznaczać definitywnej utraty prawa do uzyskania dostępu do dokumentacji medycznej zmarłego. Zgodnie z nowelizacją ustawy, sprawę można wówczas skierować do sądu, który w postępowaniu nieprocesowym może wyrazić zgodę na udostępnienie dokumentacji medycznej zmarłego, jeśli jest ona potrzebna w celu dochodzenia odszkodowania lub zadośćuczynienia z tytułu śmierci pacjenta albo dla ochrony życia lub zdrowia osoby bliskiej. Sąd, rozstrzygając w przedmiocie udzielenia zgody, ma brać pod uwagę interes uczestników postępowania, rzeczywistą więź osoby bliskiej ze zmarłym pacjentem, wolę zmarłego pacjenta oraz okoliczności wyrażenia sprzeciwu.

„Poszkodowani odszkodowaniem” – polemika z J. Solską

W „Polityce” nr 6/2019 ukazał się artykuł J. Solskiej pt. „Poszkodowani odszkodowaniem”. Autorka odnosi się w nim do trwających prac na ustawą, której celem jest uregulowanie funkcjonowania tzw. kancelarii odszkodowawczych. J. Solska słusznie wskazuje, że za projektem ustawy stoi Polska Izba Ubezpieczeń, żywotnie zainteresowana ograniczeniem działalności kancelarii odszkodowawczych. Trafne są także wywody autorki odnośnie źródeł sukcesów firm odszkodowawczych na rynku (przede wszystkim są nim praktyki towarzystw ubezpieczeniowych, bezpodstawnie zaniżających albo nawet odmawiających wypłat odszkodowań), oraz istotnej roli, jaką dla poszkodowanego odgrywa pomoc profesjonalnego pełnomocnika. Często to dzięki niej uzyskanie godziwego odszkodowania od ubezpieczyciela w ogóle jest możliwe. Nie ma zatem żadnej wątpliwości, że fachowa pomoc prawna poszkodowanym w wypadkach jest potrzebna, bo pozwala wyrównać szanse w walce z ubezpieczycielem.

Niemniej jednak nie mogę zgodzić się tezą, że projektowana ustawa wprowadza rozwiązania dla poszkodowanych szkodliwe, chociażby zakazując firmom odszkodowawczym aktywnej akwizycji. Żaden z argumentów Autorki w tym zakresie nie przekonuje. Nie jest prawdą, że zakaz aktywnego pozyskiwania klientów przez firmy odszkodowawcze zaburzy ich konkurencję z ubezpieczycielami, którzy taką akwizycję mogą prowadzić. Kancelaria odszkodowawcza nie jest konkurentem ubezpieczyciela, bo nie świadczy usług będących substytutem ochrony ubezpieczeniowej. Usługa firmy odszkodowawczej (dochodzenie odszkodowania) oraz usługa ubezpieczyciela (wypłata odszkodowania) nie są wobec siebie konkurencyjne, ale są komplementarne, uzupełniają się. Jak chodzi o konkurencję natomiast, to konkurentem firmy odszkodowawczej nie jest zakład ubezpieczeń, ale kancelaria adwokacka albo radcowska, również świadcząca pomoc prawą. Radcowie prawni i adwokaci nie mogą prowadzić aktywnej akwizycji, „łowić” klientów w szpitalach i na pogrzebach, a zatem zakaz takich praktyk w wydaniu firm odszkodowawczych nie zaburzy, ale wreszcie przywróci zdrową konkurencję na rynku usług prawnych dochodzenia odszkodowań.

Ponadto, czy aż tak trudno zrozumieć, że szpital, krematorium, kostnica czy kaplica na cmentarzu to nie jest najlepsze miejsce na zawieranie umów o pomoc prawną? Czy naprawdę rolą ratowników medycznych, personelu na SOR-ach czy kelnerów na stypach jest rozdawanie ulotek firm odszkodowawczych? Jakie to prawa osoby poszkodowanej albo jej rodziny zostaną naruszone, jeżeli zagwarantuje im się wreszcie ochronę przed napastliwymi przedstawicielami firm odszkodowawczych? O ochronie danych osobowych poszkodowanych w wypadkach i ich rodzin nawet nie wspomnę… Czy naprawdę poszkodowani stracą, gdy w celu powierzenia swojej sprawy o odszkodowanie będą musieli poszukać kancelarii w internecie, poczytać opinie o niej, popytać znajomych, porównać oferty jednych kancelarii z innymi, zamiast podpisywać umowę z pierwszą lepszą firmą, której agent nie wiadomo skąd „przypadkiem” zapukał do drzwi?

Dwa lata to za krótko na dochodzenie odszkodowania za hałas

Ważna informacja dla właścicieli nieruchomości położonych w granicach obszarów ograniczonego użytkowania wokół lotnisk! W wyroku z dnia 7 marca 2018 r. (K 2/17) Trybunał Konstytucyjny uznał, że termin 2 lat na dochodzenie odszkodowania za hałas wokół lotniska jest za krótki i narusza Konstytucję RP, w szczególności jej art. 64 ust. 1 w zw. z art. 31 ust. 3 (prawo własności).

Dlaczego warto o tym pisać? Sprawa dotyczy przynajmniej kilku lotnisk (w tym Okęcia, Ławicy i Krzesin w Poznaniu, lotniska w Gdańsku, Katowicach), wokół których w ostatnich latach utworzono tzw. OOU (obszary ograniczonego użytkowania). O co chodzi? W największym skrócie: otóż w obszarach tych przekroczone są dopuszczalne normy hałasu pochodzącego z przelatujących samolotów oraz z działalności samego lotniska. Na gruncie Kodeksu cywilnego, właściciele nieruchomości położonych w takich obszarach mogliby domagać się od lotniska zaprzestania tzw. immisji, w tym przypadku emisji niedopuszczalnego hałasu. Wprowadzenie OOU ten ponadnormatywny hałas jednak legalizuje, pozbawiając właścicieli pobliskich lotnisku nieruchomości możliwości skutecznego domagania się od lotniska ograniczenia poziomu hałasu.

Objęcie danej nieruchomości OOU ogranicza zatem prawa jej właściciela – musi on znosić hałas lotniczy przekraczający normy i nie może domagać się od lotniska jego ograniczenia. W zamian za to jednak ustawa prawo ochrony środowiska przewiduje dla takiego właściciela „nagrodę pocieszenia” w postaci prawa do odszkodowania. Odszkodowanie to obejmuje najczęściej spadek wartości rynkowej nieruchomości objętej OOU, a w niektórych przypadkach także koszty modernizacji akustycznej budynku (np. wymiana okien, poprawa izolacji, instalacja klimatyzacji).

Dochodzenie w/w odszkodowania zostało jednak obwarowane przez ustawodawcę krótkim, zaledwie 2-letnim terminem. Jest to tzw. termin zwity (nie można go mylić np. z przedawnieniem), którego przekroczenie skutkuje wygaśnięciem roszczenia odszkodowawczego. Termin ten biegł od dnia wejścia w życie rozporządzenia albo aktu prawa miejscowego (np. uchwały sejmiku województwa) o utworzeniu danego OOU.

We wskazanym wyroku Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że termin 2-letni jest zbyt krótki i narusza Konstytucję RP. Jednocześnie dotychczasowa regulacja utraci moc w terminie roku od publikacji orzeczenia Trybunału w Dzienniku Ustaw, a zatem 14 marca 2019 r. Do tego czasu Sejm powinien uchwalić nowe prawo.

Czy to oznacza, że właściciele nieruchomości położonych w OOU, którzy dotąd nie wystąpili o odszkodowanie, ponownie uzyskają taką możliwość? W obecnym stanie prawnym nie – przepis art. 129 ust. 4 ustawy Prawo ochrony środowiska, z którego termin 2 lat wynika, nadal obowiązuje. Trudno jednak przesądzić, jaka będzie sytuacja po dniu 14 marca 2019 r. i po uchwaleniu nowych przepisów. Nowelizując ustawę i wydłużając termin na zgłaszanie roszczeń, Sejm powinien także rozstrzygnąć kwestię dotychczas ustanowionych OOU, co do których niekonstytucyjny 2-letni termin minął. Czy właściciele nieruchomości położonych wokół Okęcia albo Ławicy dostaną od ustawodawcy drugą szansę?

Forma zatrudnienia lekarza a odpowiedzialność cywilna za skutki błędu medycznego

Na kanwie aktualnej sytuacji w służbie zdrowia, w tym strajku lekarzy rezydentów, warto w kilku słowach poruszyć zagadnienie odpowiedzialności cywilnej lekarza za skutki popełnionego błędu medycznego. Okazuje się bowiem, że kwestia ta jest kolejnym problemem dotykającym zwłaszcza młodych lekarzy, zatrudnianych w szpitalach na tzw. kontraktach (umowach cywilnoprawnych).

Ale od początku. Lekarz w szpitalu funkcjonować może albo w ramach stosunku pracy, albo w ramach kontraktu. Jeśli udzielając świadczeń zdrowotnych w szpitalu lekarz popełni błąd, odpowiedzialność cywilną za skutki tego błędu wobec pacjenta (względnie jego rodziny, jeśli błąd skutkował zgonem), poniesie szpital jako podmiot leczniczy – forma zatrudnienia lekarza nie ma w tym zakresie znaczenia dla istnienia odpowiedzialności cywilnej szpitala. Forma zatrudnienia lekarza ma natomiast znaczenie dla możliwości dochodzenia przez szpital (względnie jego ubezpieczyciela z polisy OC) ewentualnego regresu (tj. zwrotu wypłaconego pacjentowi lub jego rodzinie odszkodowania) od lekarza, który błąd popełnił. Jeżeli bowiem lekarz zatrudniony był na umowę o pracę, możliwości dochodzenia regresu są poważnie ograniczone przepisami prawa pracy – pracownik może odpowiadać wobec pracodawcy jedynie do wysokości trzykrotności miesięcznego wynagrodzenia, a nieograniczoną odpowiedzialność poniesie tylko gdy szkoda powstała z jego winy umyślnej. Inaczej jest natomiast w przypadku lekarza działającego w szpitalu na kontrakcie – przepisy prawa pracy nie znajdą wtedy zastosowania co oznacza, że lekarz poniesie pełną odpowiedzialność regresową wobec szpitala lub jego ubezpieczyciela i to nawet wówczas, gdy skutkujący szkodą błąd w leczeniu popełniony został przez niego nieumyślnie. To z kolei powoduje, że lekarz taki dla własnego bezpieczeństwa (w celu uniknięcia przyszłej odpowiedzialności cywilnej) wykupić powinien nie tylko obowiązkową, ale najlepiej także dobrowolną (tzw. nadwyżkową) polisę ubezpieczenia OC – ceny tych polis niejednego młodego lekarza przyprawić mogą o zawrót głowy.

Reasumując zatem, młodzi lekarze, ciągle zdobywający praktyczną wiedzę i doświadczenie, a zatem bardziej narażeni na popełnienie błędu w leczeniu, ponieważ są słabo opłacani w ramach etatów (umów o pracę), muszą podejmować dodatkowe zatrudnienie na kontraktach. To z kolei powoduje, że są przemęczeni, pracują często po kilkadziesiąt godzin non stop, co zwiększa ryzyko popełnienia błędów w leczeniu. Ponieważ zatrudnieni są na kontraktach, nie przysługuje im ochrona wynikająca z przepisów prawa pracy i w konsekwencji ponoszą pełną odpowiedzialność cywilną za skutki swoich błędów. To zmusza ich do wykupywania drogich polis ubezpieczenia OC, co z kolei powoduje że muszą jeszcze więcej pracować, by na opłacenie tych polis zarobić. Jeżeli natomiast popełnią błąd, zatrudniający ich szpital lub jego ubezpieczyciel całą winą za jego popełnienie obarczy właśnie ich, po to tylko, by móc od nich dochodzić regresu wypłaconego odszkodowania.

 

Ustalenie, że popełniono przestępstwo, może nastąpić w postępowaniu cywilnym

W sprawach o odszkodowanie za skutki wypadku istotne znaczenie może mieć, czy szkoda powstała na skutek popełnienia przestępstwa. Zgodnie z obowiązującymi od roku 2007 przepisami k.c. (art. 442[1] k.c.), jeżeli szkoda wynikła ze zbrodni lub występku, przedawnienie roszczeń o jej naprawienie, zamiast standardowych 3 lat, następuje dopiero po 20 latach. Jeśli zatem poszkodowany żąda odszkodowania za zdarzenie, które nastąpiło wcześniej niż przed 3 laty, a druga strona podniesie zarzut przedawnienia, szanse na wygraną w procesie zależały będą od wykazania, że szkoda wynika z przestępstwa, popełnionego nie dawniej niż przed 20 laty.

Najczęściej z ustaleniem, czy szkoda jest następstwem przestępstwa nie ma większych trudności, bo następuje ono w toku prowadzonego równolegle (albo wcześniej), postępowania karnego. Zdarza się jednak, że do ustalenia, że popełniono przestępstwo, w postępowaniu karnym nie dochodzi (z różnych przyczyn). Powstaje wówczas problem, czy sąd cywilny w ogóle może samodzielnie stwierdzić, że szkoda wynika z przestępstwa, choć brak ku temu tzw. prejudykatu wydanego w sprawie karnej. Orzecznictwo Sądu Najwyższego jest tutaj konsekwentne, z korzyścią dla poszkodowanych. Sąd Najwyższy niejednokrotnie wskazywał, że o ile w przypadku gdy zapadł karny wyrok skazujący, to sąd cywilny jest ustaleniem przestępstwa związany (art. 11 kpc), to brak takiego wyroku nie może być dla sądu cywilnego przeszkodą, by takiego ustalenia samodzielnie dokonać. Inicjatywę dowodową w tym kierunku wykazać winna oczywiście strona powodowa, bo to ona wywodzi skutki prawne z faktu, że termin przedawnienia roszczeń wynosi nie 3 lata a aż 20 lat (a zatem że roszczenia nie są jeszcze przedawnione), ale jeśli taka inicjatywa dowodowa się pojawi, to sąd nie może jej ignorować. W szczególności zatem poszkodowany może domagać się przeprowadzenia dowodu z opinii biegłego, która potwierdziłaby, że szkoda wynika z popełnienia przestępstwa. Taka teza jest sednem najnowszego wyroku Sądu Najwyższego (sygn. II CSK 837/16), który uchylił wyroki oddalające powództwo i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy.

Społeczeństwo dało sądom wielki kredyt zaufania – wywiad z dr Adamem Bodnarem

W dzisiejszym wydaniu „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z Rzecznikiem Praw Obywatelskich dr Adamem Bodnarem. Odnosząc się do niedawnych masowych demonstracji w obronie niezależności sądów i niezawisłości sędziów, Rzecznik Praw Obywatelskich zauważył, że można je traktować jako wyraz kredytu zaufania, jakim społeczeństwo obdarzyło sędziów i wymiar sprawiedliwości. „Każdy sędzia powinien sam sobie odpowiedzieć, co może zrobić, aby poprawić swoją pracę, komunikację ze światem zewnętrznym, relacje z biegłymi, świadkami, stronami, adwokatami. Jest tu sporo do naprawienia” – wskazał dr Adam Bodnar.

Moim zdaniem to bardzo słuszna uwaga, która akcentuje te aspekty pracy sędziego, do których prawnicy nie przywiązują chyba dostatecznej wagi. Warto pamiętać, że sądy jak każda władza podlegają kontroli, i to nie tylko tej sformalizowanej, wykonywanej przez kompetentne ograny (jak choćby kontrola prawidłowości orzekania w toku postępowania instancyjnego), ale także kontroli i ocenie społecznej, wykonywanej przez adresatów podejmowanych przez sędziów rozstrzygnięć. Kryteria tej kontroli mają natomiast charakter w znacznej mierze pozaprawny – „przeciętny Kowalski”(wyborca!) nie jest w stanie ocenić, czy np. sędzia prawidłowo zastosował zasady rozkładu ciężaru dowodu w procesie, może natomiast z łatwością stwierdzić, czy rozprawa rozpoczęła się o wyznaczonym czasie (a jeśli nie, to czy sędzia za opóźnienie przeprosił), czy sędzia był uprzejmy, bezstronny, reagował na niestosowne zachowania pełnomocnika drugiej strony, łagodził spór czy przeciwnie – eskalował napięcie między stronami, okazywał stronie niechęć lub lekceważenie, dyktując do protokołu przeinaczał sens zeznań itd. itp. To z kolei przekłada się na poziom akceptacji strony dla wydawanego przez sąd rozstrzygnięcia. Naiwnością jest w moim odczuciu przekonanie, że człowiek tylko wtedy potrafi pozytywnie ocenić sąd, gdy sprawę przed tym sądem wygra (a jeśli ją przegra, to z pewnością będzie domagał się „zaorania” sądownictwa). Rację mają twórcy koncepcji sprawiedliwości proceduralnej, budujący analogię między stosowaniem prawa a grą losową (grą hazardową). W grze hazardowej gotowi jesteśmy zaakceptować każdy jej wynik, nawet porażkę, pod jednym wszakże warunkiem – że nikt z uczestników gry (gracze, osoba prowadząca grę) nie oszukiwał. Oczywiście, w prawie nie jest to już takie proste, bo obok reguł proceduralnych mamy jeszcze prawo materialne, wyznaczające treść prawidłowego rozstrzygnięcia, a zatem nie każdy wynik procesu, nawet prowadzonego w zgodzie z procedurą, będzie wynikiem prawidłowym. Okazuje się jednak, że szereg osób jest w stanie uznać swoją porażkę w sądzie jako uzasadnioną (ocenić ją jako sprawiedliwą, zgodzić się z nią), o ile tylko mają przekonanie, że proces toczył się wg uczciwych zasad (nawet jeśli co do meritum sąd ostatecznie nie przyznał im racji). Za zbudowanie takiego przekonania odpowiedzialny jest natomiast przede wszystkim ten, kto grę prowadzi – na sali sądowej jest to sędzia. Warto zatem przyłączyć się do apelu RPO dr Adama Bodnara – w dużej mierze od samych sędziów zależy, czy społeczeństwo znajdzie motywację, by sędziowskiej niezależności i niezawisłości dalej bronić.