Świadczenie z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych

Dochodzenie świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych a postępowanie przez Wojewódzkimi Komisjami ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych

6 września 2023 r. weszła w życie nowelizacja ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, na podstawie której powołano Fundusz Kompensacyjny Zdarzeń Medycznych oraz umożliwiono poszkodowanym pacjentom dochodzenia tzw. świadczenia kompensacyjnego. Nowa regulacja zastępuje wcześniejsze przepisy normujące dochodzenie odszkodowania w postępowaniu przed Wojewódzką Komisją ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych.

Celem niniejszego wpisu nie jest szczegółowa prezentacja nowego postępowania, ale próba odpowiedzi na pytanie, na ile nowe przepisy rozwiązują problemy, które czyniły postępowanie przed Wojewódzkimi Komisjami mało efektywną drogą po odszkodowanie za błąd w leczeniu.

Wojewódzkie Komisje ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych – dlaczego nie sprawdziły się w praktyce?

Wojewódzkie Komisje ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych miały być w swym założeniu nową, alternatywną dla „tradycyjnego” powództwa cywilnego drogą dochodzenia odszkodowania dla osób poszkodowanych błędami medycznymi (oraz ich rodzin w razie zgonu pacjenta). Jako mocne strony ich funkcjonowania wskazywano niskie koszty (opłata od wniosku 200 zł zamiast stosunkowej opłaty od pozwu wynoszącej 5% wartości przedmiotu sporu) oraz krótki czas trwania postępowania (zasadniczo 4 miesiące zamiast wielu lat). Na tym jednak lista zalet w praktyce się kończyła. O małej popularności postępowań przez Wojewódzkimi Komisjami zdecydowały ich fundamentalne wady.

Pierwszą i bodaj najważniejszą wadą był fakt, że nawet jeśli Komisja stwierdziła, że w toku leczenia pacjenta doszło do zdarzenia medycznego, to kwotę odszkodowania ustalał sam podmiot leczniczy (lub jego ubezpieczyciel), a pacjent mógł tylko kwotę tę przyjąć (zrzekając się przy tym wszelkich dalszych roszczeń) albo odrzucić. Mając świadomość takiej regulacji, podmioty lecznicze nierzadko proponowały pacjentom skandalicznie niskie kwoty odszkodowań (rzędu zaledwie kilkuset złotych), wiedząc z góry, że pacjent i tak propozycję odrzuci i na tym całe postępowanie się zakończy.

Przyjęcie kwoty proponowanej przez podmiot leczniczy wiązało się natomiast z koniecznością zrzeczenia się przez pacjenta wszelkich dalszych roszczeń. To kolejna bardzo poważna wada, dyskwalifikująca ten sposób dochodzenia odszkodowania zwłaszcza w sprawach, gdzie błąd w leczeniu spowodował dla pacjenta trwałe skutki na zdrowiu (np. wymagające renty na zwiększone potrzeby albo utracone dochody), względnie gdy wszystkich skutków błędu na zdrowiu na przyszłość nie dało się jeszcze przewidzieć (co dotyczyło np. błędów okołoporodowych).

Ponadto, ustawodawca z góry ograniczył wysokość możliwego do uzyskania świadczenia (100.000 zł w przypadku uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, 300.000 zł w przypadku zgonu pacjenta), co również powodowało, że odnośnie poważniejszych spraw, w których w grę wchodziło odszkodowanie i zadośćuczynienie wielokrotnie wyższe, kierowanie sprawy do Wojewódzkiej Komisji nie było zasadne. Zresztą, z uwagi na wskazaną wyżej wadę polegającą na ustalaniu wysokości świadczenia przez sam podmiot leczniczy, uzyskanie przywołanych kwot i tak było całkowitą fikcją.

Ostatnią wreszcie wadą było niewielkie znaczenie orzeczenia Komisji w późniejszym procesie z powództwa cywilnego o odszkodowanie i zadośćuczynienie dla pacjenta. Orzeczenie stwierdzające, że doszło do zdarzenia medycznego, było co prawda dokumentem urzędowym, ale nie zastępowało opinii biegłych sądowych. Opinia taka jest natomiast w procesie cywilnym niezbędna, aby sąd mógł ustalić, że w sprawie doszło do błędu medycznego (tzn. postępowania niezgodnego ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej) oraz jakie skutki na zdrowiu pacjenta błąd ten wywołał. Procesy, w których biegli sądowi stwierdzali, że błędu nie było (względnie, że nie można ustalić jego skutków na zdrowiu pacjenta), chociaż wcześniej korzystne dla pacjenta orzeczenie o zdarzeniu medycznym wydała Wojewódzka Komisja, wcale nie należały do rzadkości.

Co prawda, zgodnie z art. 278 (1) k.p.c. sąd może dopuścić dowód z opinii biegłych sporządzonej w innym postępowaniu, niemniej jednak: 1) samo w sobie orzeczenie Komisji taką opinią nie było oraz 2) Komisje rzadko decydowały się, aby w prowadzonym przez siebie postępowaniu przeprowadzać dowody z opinii biegłych (które następnie mogłyby zostać przez pacjenta wykorzystane w procesie sądowym).

Z powyższych względów, skierowanie sprawy do Wojewódzkiej Komisji nie tylko nie pozwalało na uzyskanie odpowiedniego odszkodowania, ale najczęściej również nie prowadziło nawet do uzyskania materiału dowodowego, który byłby pacjentowi przydatny w procesie cywilnym przeciwko szpitalowi, lekarzowi czy ich ubezpieczycielowi. Było ono zatem dla pacjenta stratą czasu.

Odszkodowanie z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych – plusy i minusy

Na wstępie zaznaczmy, że niniejszy wpis powstaje po wejściu w życie nowych regulacji, ale zanim jeszcze zaczęły one funkcjonować w praktyce.

W pewnych aspektach nowa procedura jest podobna do poprzedniej (z jej zaletami i wadami). Zdarzenie medyczne rozumiane jest jako zaistniałe w trakcie udzielania lub w efekcie udzielenia bądź zaniechania udzielenia świadczenia zdrowotnego: zakażenie pacjenta biologicznym czynnikiem chorobotwórczym, uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia pacjenta lub śmierć pacjenta. Ma ono zatem charakter obiektywny, oderwany od winy lekarza, której pacjent nie musi w tym przypadku udowodnić. Postępowanie nadal ma charakter administracyjny, jego zakładany czas trwania jest krótki (obecnie: 3 miesiące), a koszty niskie (obecnie opłata od wniosku wynosi 300 zł). Przyjęcie świadczenia nadal wymaga od pacjenta zrzeczenia się roszczeń, a samo świadczenie nadal jest jednorazowe, co wyklucza możliwość uzyskania renty.

W mojej ocenie największą zmianą na plus jest fakt, że kwotę świadczenia kompensacyjnego ustalać ma organ prowadzący postępowanie, tj. Rzecznik Praw Pacjenta. Świadczenie nie może być niższe niż 2.000 zł w przypadku zakażenia pacjenta albo spowodowania u niego obrażeń ciała lub rozstroju zdrowia, nie może być niższe niż 20.000 zł w razie zgonu pacjenta. Wskazane kwoty mają być corocznie waloryzowane z uwzględnieniem inflacji. Skończą się zatem czasy, kiedy kwota proponowanego świadczenia wynosiła kilkaset złotych i była kpiną podmiotu leczniczego z poszkodowanego pacjenta lub jego rodziny, a nie żadnym odszkodowaniem. Już sama ta zmiana powoduje, że kierowanie wniosku do Rzecznika Praw Pacjenta w wielu przypadkach (zwłaszcza mniej poważnych w skutkach zdarzeń medycznych) może mieć swoje uzasadnienie.

Oczywiście, przyjmowanie świadczenia ustalonego przez Rzecznika nadal nie będzie celowe w razie zaistnienia takich zdarzeń medycznych, które skutkowały dla poszkodowanego znacznych rozmiarów szkodami na zdrowiu, zwłaszcza o trwałym charakterze. Podobnie bowiem jak w przypadku Wojewódzkich Komisji, z Funduszu dochodzić można tylko wypłaty jednorazowej kwoty, ale już nie – renty. Górne limity świadczenia są przy tym na tyle niskie (200.000 zł w przypadku zakażenia pacjenta albo spowodowania u niego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, 100.000 zł w przypadku śmierci), że w przypadku poważnych błędów (np. okołoporodowych) lub śmierci pacjenta na pewno nie pozwolą na naprawienie całej szkody i odpowiednią kompensatę krzywdy. Nadal również przyjęcie świadczenia wiąże się ze zrzeczeniem przez pacjenta roszczeń na przyszłość.

Nawet jednak, jeżeli jako pacjenci doznaliśmy poważnych skutków błędu w leczeniu, kierowanie wniosku do Rzecznika Praw Pacjenta może mieć sens. Nie chodzi przy tym o to, żeby uzyskać na tej drodze świadczenie (każdą ustaloną przez Rzecznika kwotę pacjent może po prostu odrzucić i następnie wytoczyć powództwo), ale o pozyskanie cennego dla przyszłego procesu sądowego materiału dowodowego. Odmiennie bowiem, jak miało to miejsce przed Wojewódzkimi Komisjami, w postępowaniu przez Rzecznikiem Praw Pacjenta obligatoryjne jest uzyskanie opinii, działającego przy Rzeczniku, Zespołu do spraw Świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych. Przedmiotem tej opinii jest wystąpienie zdarzenia medycznego oraz jego skutków. Wydaje się zasadne twierdzenie, że opinia ta jest opinią, o której mowa w art. 278 (1) k.p.c., to znaczy opinią, która będzie mogła stanowić dowód w późniejszym procesie cywilnym (jako opinia biegłych), w którym pacjent pozwie podmiot leczniczy, lekarza lub ich ubezpieczyciela o pełne zadośćuczynienie i odszkodowanie.

W mojej ocenie, już sama możliwość uzyskania (i to niewielkim kosztem) opinii nadającej się do wykorzystania w późniejszym procesie cywilnym (nawet jeśli opinia ta nie będzie rozstrzygała wszystkich istotnych w procesie kwestii, jak np. wina lekarza) jest istotną zaletą nowej procedury, uzasadniającą korzystanie z niej nawet w przypadku poważnych błędów medycznych i to nawet wtedy, gdy z góry wiemy, że świadczenia ustalonego przez Rzecznika Praw Pacjenta i tak nie przyjmiemy (bo będzie zbyt niskie i jednorazowe), a sprawę finalnie skierujemy do sądu. Korzystna opinia Zespołu do spraw Świadczeń z Funduszu Kompensacyjnego Zdarzeń Medycznych pomoże nam w procesie, niekorzystna natomiast – może uchronić przed rozpoczęciem procesu obarczonego zbyt wysokim ryzykiem porażki i przed związanymi z nim kosztami.

Echa wyroku TK

Rośnie liczba organów i instytucji, które wyrażają daleko idącą dezaprobatę wobec wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Głos zabrała m. in. Rektor UAM prof. dr hab. Bogumiła Kaniewska oraz Senat UAM. Linki zamieszczam poniżej.

https://amu.edu.pl/wiadomosci/aktualnosci/ogolnouniwersyteckie/list-rektora-z-26-pazdziernika-2020-r

https://amu.edu.pl/dla-mediow/komunikaty-prasowe/stanowisko-senatu-uniwersytetu-im.-adama-mickiewicza-w-poznaniu-z-dnia-26-pazdziernika-2020-roku

Krótki komentarz do wyroku dotyczącego zakazu przerywania ciąży

Chyba wszystko zostało już powiedziane i napisane w bulwersującej sprawie wczorajszego wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego dopuszczalności przerywania ciąży z uwagi na ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu albo nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu. Czuję jednak, że jest to kwestia w której prawnik nie może milczeć.

Nie będę tu rozwijał problemu samego tzw. TK, bo dla prawnika oczywistym jest, że ciało wadliwie obsadzone, w skład którego wchodzą osoby nieuprawnione do orzekania, nie jest sądem. Orzeczenia takiego ciała są nieważne i nie mogą funkcjonować w obrocie prawnym – to jest standard państwa prawnego, obecny w polskim ustawodawstwie we wszystkich procedurach. Dość powiedzieć, że sprawozdawcą na wczorajszej rozprawie był Pan Justyn Piskorski, dubler dublera sędziego TK (nota bene profesor na mojej uczelni, na Wydziale Prawa i Administracji UAM, zajmujący w TK miejsce prawidłowo wybranego przez Sejm RP jeszcze w 2015 roku innego profesora mojej uczelni!, od którego Prezydent A. Duda, rażąco gwałcąc Konstytucję RP, od 2015 r. do dzisiaj nie odebrał ślubowania).

Przechodząc natomiast do meritum, chciałbym przywołać argumentację podniesioną wczoraj przez Sędziego TK prof. dr hab. Leona Kieresa (opieram się przy tym na materiałach prasowych dotyczących wczorajszej rozprawy, pełny tekst zdania odrębnego zamieszczę po jego opublikowaniu). Trafnie zauważył on, iż uprawdopodobnione jest domniemanie, że zaostrzenie ustawy aborcyjnej nastąpiło z pominięciem rygorów procesu legislacyjnego i bez ponoszenia związanych z tym konsekwencji politycznych. Trybunał nie powinien być miejscem rozpatrywania spraw niewygodnych dla podmiotów wyposażonych w prawo inicjatywy ustawodawczej. Słusznie Sędzia Kieres wyraził sprzeciw przeciwko takiemu traktowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Szkoda, że tylko jeszcze jeden Sędzia TK (Piotr Pszczółkowski) podzielił to stanowisko. Pozostałym Sędziom TK i ich dublerom najwyraźniej fakt, że politycy instrumentalnie się nimi wysługują, nie przeszkadza…

Pozwolę sobie w powyższym kontekście dodać od siebie w kierunku osób, które tę sprawę do tzw. TK skierowały – żadni z was dzielni obrońcy życia, jesteście zwykłymi tchórzami, wysługującymi się zwasalizowanym tzw. Trybunałem Konstytucyjnym dla załatwienia sprawy, której nie macie odwagi przeprowadzić na forum parlamentu i w której nie dysponujecie wystarczającym społecznym mandatem.

Co jednak najważniejsze, jak wskazał Sędzia Kieres, w przeciwieństwie do moralności czy religii, prawo nie może zobowiązywać do heroizmu i formułować wymagań przekraczających zwykłą miarę, niemożliwych do spełnienia przez przeciętnego adresata przepisów. Rolą państwa uznającego podmiotowość człowieka jest pozostawienie decyzji w sytuacjach niejednoznacznych pod względem prawnym i moralnym tym osobom, których te decyzje bezpośrednio dotyczą i które bezpośrednio będą doświadczać ich skutków.

Pod linkiem poniżej znajduje się nagranie zdania odrębnego, wygłoszonego wczoraj przez Sędziego TK prof. dr hab. Leona Kieresa. Mam zaszczyt znać Profesora Leona Kieresa osobiście. Wielki szacunek Panie Profesorze!

http://monitorkonstytucyjny.eu/archiwa/15749

Nie będzie drugiej szansy na odszkodowanie za hałas

W Sejmie i Senacie zakończyły się prace nad nowelizacją ustawy Prawo ochrony środowiska, wprowadzającej w życie wyrok Trybunału Konstytucyjnego z dnia 7 marca 2018 r. (K 2/17). Pisałem już o tej sprawie tutaj i tutaj.

Chociaż pierwotna wersja projektu nowelizacji ustawy Prawo ochrony środowiska zakładała wydłużenie terminu na zgłaszanie roszczeń z tytułu objęcia nieruchomości obszarem ograniczonego użytkowania z 2 lat aż do 5 lat, ostatecznie termin ten wydłużono zaledwie o rok. Po wejściu w życie nowelizacji ustawy, będzie on wynosił 3 lata od dnia wejścia w życie rozporządzenia albo aktu prawa miejscowego, na podstawie którego nieruchomość objęta zostanie obszarem ograniczonego użytkowania. Warto także pamiętać, że zgodnie z dotychczasowym orzecznictwem Sądu Najwyższego, w terminie tym nie jest konieczne wytoczenie powództwa – wystarczy skutecznie doręczyć zobowiązanemu do wypłaty odszkodowania (czyli np. spółce zarządzającej lotniskiem) wezwanie do zapłaty, a wówczas czas na złożenie w sądzie pozwu będziemy mieli do końca okresu przedawnienia naszego roszczenia (aktualnie, zgodnie z art. 118 k.c., okres ten wynosi 6 lat od chwili, gdy roszczenie stało się wymagalne; termin przedawnienia kończy się z końcem roku kalendarzowego, w którym te 6 lat mija).

Powyższa zmiana (wydłużenie) terminu dotyczy jednak tylko sytuacji przyszłych, tzn. obszarów ograniczonego użytkowania, które zostaną utworzone od dnia wejścia nowelizacji w życie, tj. od 14 marca 2019 r.

Natomiast odnośnie roszczeń właścicieli nieruchomości, objętych obszarami ograniczonego użytkowania przed dniem 14 marca 2019 r., ustawodawca przewidział regulację szczególną. W grę wchodzą tu dwa rodzaje przypadków: 1) termin 2 lat rozpoczął bieg przed 14 marca 2019 r., ale przed 14 marca 2019 r. jeszcze się nie skończył oraz 2) termin 2 lat rozpoczął bieg i zakończył się przed dniem 14 marca 2019 r.

W pierwszej sytuacji nowelizacja ustawy przewiduje, że termin ulega wydłużeniu do lat 3. Ta regulacja nie powinna sprawiać poważniejszych problemów, jest ona oczywista i w pełni uzasadniona chęcią wprowadzenia wyroku TK w życie.

Gorzej przedstawia się sytuacja właścicieli nieruchomości, dla których 2-letni termin już wcześniej minął. Chodzić tutaj może m. in. o lotniska: Okęcie, Ławica w Poznaniu, Krzesiny, Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Pierwotna wersja nowelizacji ustawy zakładała, że również te osoby powinny otrzymać dodatkowy termin na składanie roszczeń, bo przecież w ich przypadku także termin 2 lat był zbyt krótki, co naruszało Konstytucję RP. Niestety, w toku prac nad projektem w Senacie zapis ten wykreślono, co w praktyce oznacza, że roszczenia tych osób ponownie nie „odżyją”. Sejm przyjął senacki projekt bez poprawek (głosami klubów PiS i PO-KO, przy sprzeciwie większości posłów klubu Kukiz oraz głosach wstrzymujących większości posłów PSL i Nowoczesnej), również Senat dalszych poprawek nie zgłosił. Obecnie ustawa czeka zatem tylko na podpis Andrzeja Dudy.

Pisałem już o tym wcześniej i moje zdanie podtrzymuję. Uważam, że bardzo źle się stało, że pozbawiono właścicieli nieruchomości położonych w już istniejących obszarach ponownej szansy na dochodzenie należnych im odszkodowań. Skoro wcześniej obowiązujący termin 2 lat był zbyt krótki i przez to naruszał Konstytucję RP, to aktualna nowelizacja ustawy, zamiast skutki tego naruszenia naprawić – stan niezgodny z Konstytucją RP utrwaliła. Jestem głęboko przekonany, że demokratyczne państwo prawa nie może w ten sposób traktować własnych obywateli, a skoro już tak robi, to niech później nie dziwi się, że obywatele temu państwu ciągle nie ufają i postrzegają je jako podmiot obcy, a nie jak „dobro wspólne wszystkich obywateli” (art. 1 Konstytucji RP).

Nie jest przy tym przekonująca argumentacja o potrzebie ochrony finansów publicznych przed nową falą roszczeń (innymi słowy – ochrony państwa przed jego własnymi obywatelami?). Przecież te roszczenia są uzasadnione! Sądy powszechnie w sprawach tego rodzaju zasądzają odszkodowania (naturalnie po wieloletnich procesach, w które właściciele muszą najpierw zaangażować poważne środki finansowe, bo oczywiście lotniska nie wypłacają właścicielom należnych im odszkodowań dobrowolnie). Nadto, ograniczenia w możliwości korzystania z własności oraz spadek wartości rynkowej nieruchomości objętych obszarami ograniczonego użytkowania nie trwały tylko przez 2 lata, ale trwają ciągle – właściciele tych nieruchomości muszą permanentnie znosić przekraczające dopuszczalne normy poziomy hałasu. Dlaczego zatem nie mogą już wystąpić z roszczeniami odszkodowawczymi?

Tak właśnie urządzamy sobie nasze własne państwo. Masz roszczenie o odszkodowanie do portu lotniczego, to jest to roszczenie prywatne a port jest zwykłym przedsiębiorcą, który jeśli bezpodstawnie nie chce Ci zapłacić, to musisz go pozwać do sądu (w kontradyktoryjnym procesie cywilnym, w którym Ty jako powód wykładasz koszty). Jeżeli jednak port miałby Tobie zapłacić odszkodowanie należne Ci według prawa, to nagle są to pieniądze publiczne, do których dostęp należy ograniczyć krótkim terminem, tak aby zbyt wiele osób nie odważyło się po te pieniądze sięgnąć. Czy tylko ja mam wrażenie, że coś tutaj nie gra?

„Rzeczpospolita” o naszej wygranej w Sądzie Najwyższym (II CSK 293/18)

W „Rzeczpospolitej” ukazał się obszerny artykuł poświęcony wyrokowi Sądu Najwyższego w sprawie Klientki naszej kancelarii. SN uwzględnił naszą skargę kasacyjną i zasądził na rzecz powódki kwotę 50 tys. zł tytułem naruszenia praw pacjenta, obok zasądzonej we wcześniejszym postępowaniu kwoty 200 tys. zł jako zadośćuczynienie za krzywdę wywołaną uszkodzeniem ciała i rozstrojem zdrowia wynikłymi z błędu w leczeniu.

Zadośćuczynienie za błąd w leczeniu i za naruszenie praw pacjenta przysługuje równolegle

Sednem sprawy przedstawionej Sądowi Najwyższemu do rozstrzygnięcia w naszej skardze kasacyjnej była kwestia relacji między zadośćuczynieniem wynikającym z uszkodzenia ciała albo rozstroju zdrowia, wywołanego błędem w leczeniu (art. 445 w zw. z art. 444 k.c.) oraz zadośćuczynienia za naruszenie praw pacjenta (art. 448 k.c. w zw. z art. 4 ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta). Sprawa nie byłaby może precedensowa (Sąd Najwyższy niejednokrotnie wyrażał wcześniej pogląd, że oba roszczenia mają odrębne podstawy prawne i różny przedmiot ochrony prawnej, inne są też przesłanki odpowiedzialności w zakresie każdego z nich, stąd mogą być one dochodzone równolegle), gdyby nie specyfika naruszenia praw pacjenta w niniejszej sprawie. Otóż nasza Klientka poddała się okaleczającemu zabiegowi chirurgicznemu. Poinformowana przez lekarzy o konieczności jego wykonania, wyraziła pisemną zgodę na zabieg. Podczas zabiegu doszło do powikłania (uszkodzenia innego narządu), którego wykrycie, pomimo występowania oczywistych objawów dokonanego uszkodzenia, zajęło personelowi szpitala ponad 3 tygodnie. Nieporadność tę w wykryciu oczywistego powikłania, z którego wystąpieniem po operacji personel medyczny powinien był się liczyć, biegli ocenili jako błąd w leczeniu i z tego tytułu zasądzono na rzecz naszej Klientki zadośćuczynienie w oparciu o art. 445 k.c.

W toku sprawy sądowej biegli stwierdzili jednak także, iż przeprowadzenie samego okaleczającego zabiegu operacyjnego u naszej Klientki nie miało medycznego uzasadnienia. W konsekwencji argumentowaliśmy, że w ten sposób naruszono prawo naszej Klientki jako pacjenta do uzyskania informacji o stanie zdrowia oraz do wyrażenia uświadomionej zgody na zabieg. Sąd Okręgowy oddalił powództwo w tym zakresie, ograniczając się do stwierdzenia, że zgoda na zabieg została przez pacjentkę podpisana. Sąd Apelacyjny głębiej rozważył problem, ale wyroku w tym zakresie nie zmienił. U podstaw rozstrzygnięcia Sądu Apelacyjnego legło zaskakujące stwierdzenie, że jakkolwiek powódka nie otrzymała obiektywnie prawdziwej informacji o swoim stanie zdrowia (w tym o konieczności operacji – lekarze twierdzili, że była ona konieczna, podczas gdy zgodnie z wiedzą medyczną nie było do niej wskazań), a w konsekwencji podjęła decyzję o udzieleniu zgody na zabieg w oparciu o fałszywą przesłankę, to jednak lekarzom nie sposób przypisać winy, skoro w ich przekonaniu operacja była konieczna. Zdaniem SA, lekarze chcieli zatem dobrze dla pacjentki, działali w dobrej wierze, a przekazana pacjentce informacja, jakkolwiek obiektywnie błędna, była z ich perspektywy słuszna. Nie doszło zatem zadaniem Sądu Apelacyjnego do naruszenia praw powódki jako pacjenta.

Sąd Najwyższy nie zgodził się ze stanowiskiem Sądu Apelacyjnego. Zdaniem SN oczywistym jest, że prawo pacjenta do informacji oraz związane z nim prawo do podjęcia decyzji dot. poddania się zabiegowi, jest prawem do uzyskania informacji zgodnej z aktualną wiedzą medyczną (a nie jakiejkolwiek informacji). Tylko w oparciu o taką, obiektywnie zgodną ze standardami medycyny informację, pacjent może wyrazić uświadomioną zgodę na zabieg, która pozbawi ingerencję lekarza w integralność cielesną pacjenta cechy bezprawności oraz przeniesie na pacjenta ryzyko wystąpienia powikłań operacyjnych.

Warto również odnotować kwotę, jaką SN zasądził naszej Klientce tytułem naruszenia jej praw jako pacjenta – jest nią 50 tys. zł (zgodnie z roszczeniem). Można mieć zatem nadzieję, że i sądy powszechne zrywać będą z tradycją zasądzania z tego tytułu kwot raczej symbolicznych. Ranga praw pacjenta oraz ich naruszeń, stanowiących naruszenia tak doniosłych wartości jak godność, prywatność i autonomia pacjenta, z pewnością wymagają adekwatnego poziomu rekompensaty pieniężnej.

Niepewna sytuacja właścicieli nieruchomości położonych wokół lotnisk

Jak już pisałem tutaj, na skutek wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 7 marca 2018 r. (K 2/17) termin 2 lat na zgłaszanie roszczeń o odszkodowanie z tytułu objęcia nieruchomości strefą ograniczonego użytkowania uznany został za zbyt krótki, a przez to naruszający Konstytucję (art. 64 – ochrona prawa własności). W Senacie toczą się obecnie prace nad uchwaleniem nowelizacji ustawy – Prawo ochrony środowiska i wydłużeniem niekonstytucyjnego terminu. Zgodnie z wyrokiem TK, jest na to czas do 14 marca 2019 r.

Pierwotny projekt nowelizacji ustawy zakładał nie tylko wydłużenie przedmiotowego terminu na zgłaszanie roszczeń z 2 do 5 lat od dnia wejścia w życie rozporządzenia albo aktu prawa miejscowego wprowadzającego ograniczenia w użytkowaniu (art. 1 projektu), ale wprowadzał także dwie istotne regulacje intertemporalne. Pierwsza z nich mówiła, że dla osób dla których w chwili wejścia w życie nowelizacji termin 2-letni nadal biegnie, ulega on wydłużeniu z 2 do 5 lat (art. 3). Druga, w praktyce ważniejsza (art. 2), przewidywała „odżycie starych roszczeń” – jeżeli termin 2-letni (tzn. niezgodnie z Konstytucją zbyt krótki) upłynął przed wejściem w życie nowelizacji, to właściciele nieruchomości otrzymywali dodatkowe 3 lata, liczone od wejścia w życie nowelizacji, na zgłaszanie roszczeń. Z oczywistych względów, choćby z uwagi na zasadę nieretroakcji (niedziałania prawa wstecz) oraz zasadę pewności prawa, rozwiązanie to mogło budzić wątpliwości. Zmiana prawa nie powinna bowiem mieć żadnego znaczenia dla terminów, które wg starego stanu prawnego definitywnie upłynęły. Filozofia, jaka stała za tym rozwiązaniem, była jednak prosta (i moim zdaniem usprawiedliwiona, bo odwoływała się do przyczyny zmiany prawa) – skoro termin 2 lat, jaki te osoby miały, był zbyt krótki, co naruszało Konstytucję, a nowy termin ustalono na 5 lat, to należy przyznać tym osobom dodatkowe 3 lata, bo jeśli tego nie zrobimy, to nie naprawimy skutków prawnych wcześniejszej, niezgodnej z Konstytucją RP, regulacji.

Tylko na marginesie można zauważyć, że inną jeszcze, ogólniejszą kwestią jest wątpliwość, czy skoro stan naruszenia prawa właścicieli nieruchomości (zwiększony hałas) trwa ciągle, to wprowadzanie jakiegokolwiek terminu ograniczającego możliwość zgłaszania roszczeń jest uprawnione.

W toku prac w Senacie projekt uległ jednak zmianie, tzn. nowy termin ma wynieść już nie 5, a 3 lata. Co ważniejsze, z projektu wykreślono art. 2 i w takim kształcie projekt ustawy przekazany został do Sejmu. Jeżeli zostanie uchwalony bez zmian, stare roszczenia nie odżyją. Pomimo wskazanych już wątpliwości natury prawnej mam nadzieję, że projekt odzyska pierwotny kształt. Co bowiem ustawodawca mówi właścicielom nieruchomości położonych wokół lotnisk, np. wokół poznańskiej Ławicy? Mówi tak: mieliście 2 lata na zgłaszanie roszczeń, to było za krótko i naruszało wasze konstytucyjnie chronione prawo własności, zatem w trosce o jego ochronę wydłużam wam termin z 2 do 3 lat. Niestety, termin ten upłynął wam kilka lat temu… Ujmę to tak – nowelizacja ustawy w proponowanym ostatecznie przez Senat kształcie, uniemożliwiając „odżycie” starych roszczeń, usankcjonuje i utrwali wcześniejsze naruszenie Konstytucji.

Końcowo, kilka uwag chciałbym skierować pod adresem stanowiska Sądu Najwyższego, złożonego w toku prac na projektem. Sąd Najwyższy wskazał, że wydłużenie terminu z 2 aż do 5 lat powodowałoby konieczność jego reinterpretacji. Doprawdy nie jestem w stanie zrozumieć, w jaki sposób długość terminu może przekładać się na jego charakter prawny czy też skutki prawne jego naruszenia. Sąd Najwyższy wypowiedział się także przeciwko „odżywaniu” starych roszczeń, wskazując na naruszenie stabilizacyjnej funkcji prawa. Szkoda, że SN nie zauważył, że stabilizacyjna funkcja prawa sprowadza się w tym przypadku w istocie do utrwalenia stanu niezgodnego z Konstytucją.